Rosnący dystans między ludźmi sprawia, że „ten straszny Kościół” jawi się jeszcze straszniejszy, że przepaście pomiędzy „nami” i „nimi” stają się głębsze, a mury coraz wyższe.

Zaprzyjaźniony proboszcz z jednej z warszawskich parafii opowiadał o szczególnym spotkaniu, które miało miejsce w domu parafialnym. Do drzwi kancelarii zadzwonił młody człowiek, kategorycznie oznajmiając od progu, że przyszedł „wypisać się z Kościoła”, że ma dość i w ogóle apostazja to jedyna rozsądna rzecz, którą może w tym momencie zrobić. Ks. Tomek – człowiek zacności wielkiej, stateczny, chodząca dobroć – poprosił go, aby usiadł. Zaczęli rozmawiać. Żadne argumenty jednak zdawały się nie docierać do Maćka (tak miał na imię kandydat na apostatę). Kapłan zatem zaczął przygotowywać stosowny formularz.

W tym czasie do kancelarii (była ona połączona z budynkiem mieszkalnym) wszedł – a raczej wtoczył się, z racji swojej postury „niskopodłogowego mieszańca ras wielu”! – pies. Pies proboszcza! Zatrzymał się przy biurku, spojrzał na swojego pana. Ten odruchowo pogłaskał go, potarmosił za ucho. Zwierzak – nie pamiętam już dziś imienia czworonoga, załóżmy, że wabił się Fafik – pomachał ogonem, dając wyraz swojemu ukontentowaniu.

– Oooo… Ksiądz ma psa? – zapytał nieco zdziwiony młody człowiek, przerywając wywód o tym, jak mu jest źle w Kościele.

– Mam. Wziąłem go rok temu ze schroniska. Marnie wyglądał, ale teraz nadrabia zaległości towarzyskie i kulinarne, co widać.

Okazało się, że rozmówca księdza też ma psa. Zaczęli dywagować o plusach i minusach posiadania zwierzaka w domu.

– Kurde, ksiądz to jest jednak dobrym człowiekiem! – nagle stwierdził Maciek. – Wie ksiądz, może ja jednak z tą apostazją jeszcze się zastanowię.

I wyszedł.

Od tego momentu minęło już osiem miesięcy.

– Mojego rozmówcę spotkałem tylko raz na ulicy, ukłonił się z daleka i uśmiechnął szeroko – zakończył swoją opowieść ks. Marek. – W życiu bym nie przypuszczał, że Fafik, kundelek ze schroniska, pomoże ocalić czyjąś duszę…

***

Nie jedyna to historia, kiedy – z bliższej perspektywy – okazuje się, że Kościół jednak nie jest taki straszny, że mamy sympatycznych księży, że ich obraz medialny „nie styka” z realnym, że są tam, gdzie być powinni, pomagają i robią to dyskretnie, bez narzucania się. Dlaczego ją przytaczam?

Problem Kościoła – w znaczeniu ogółu wiernych, ale też hierarchii, duchowieństwa, ludzi „w terenie” i na urzędach – polega na tym, że choć mamy znakomite struktury, kanały komunikacji, pomysły na duszpasterstwo, programy, inicjatywy ewangelizacyjne etc., przegrywamy na poziomie ludzkim – zwyczajnych, codziennych relacji. Brakuje ich. Rozdziela nas piedestał i to, że zachowujemy wobec siebie nawzajem dystans. Jakie mogą być tego przyczyny?

Warto wspomnieć przynajmniej o dwóch. Pierwsza: komuś bardzo zależy, by taki obraz zdominował społeczny i medialny przekaz. By nastawiać przeciwko sobie i eskalować pozorny konflikt. Trochę to przypomina działania nazistowskiego pisma „Der Sturmer” (związanego ściśle z NSDAP, wydawanego w latach 1923-1945) i promowanie tam haseł sprowadzających się do jednego: „Bij Żyda!”. Żyd był „winny” wszystkiemu, dlatego trzeba go było za wszelką cenę wyeliminować. Dziś wszystkiemu jest „winny” Kościół, ksiądz – kto nie wierzy, niech poczyta np. Onet czy „Newsweeka”.

***

Drugi powód jest istotniejszy. Za ową wspomnianą przepaść odpowiadamy my sami, księża. Michałowa z serialu „Ranczo” mówiła: „Taki antyklerykalizm w parafii, jaki proboszcz”. Często krótkie spotkanie w kancelarii, w zakrystii przy zamawianiu intencji „ustawia” obie strony na długie miesiące albo i lata. Jedno krótkie zdanie, serdeczność albo jej brak, okazanie odrobiny zainteresowania lub obojętność mają wielkie znaczenie. Bywa, że zwyczajna rozmowa, która zaczyna się od wymiany uprzejmości, kończy się spowiedzią z całego życia.

Odnowę Kościoła warto zacząć od owego „pozytywnego zdziwienia”, które stało się udziałem wspomnianego wyżej Maćka. Nie damy rady „przeskoczyć” medialnego przekazu – będzie coraz ostrzej, nie ulega wątpliwości. Jednak możemy zmieniać perspektywę patrzenia. Mamy przewagę na innym polu: żyjemy obok siebie. Spotykamy się codziennie w sklepie, na poczcie. Także w kolejce przed konfesjonałem. Mamy prawo błądzić, mylić się. Mamy prawo razem płakać nad błędami i grzechami tych, którzy się zagubili w życiu, niezależnie od profesji i stanu. Jako zwyczajni ludzie, nie konkurenci, wrogowie czy herosi. Tylko taka kolejność ma sens.

Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – Luty 2023

Share.

Publicysta, prezes Fundacji Siedleckie Hospicjum Domowe dla Dzieci.