Działo się to w latach pięćdziesiątych na Podkarpaciu. W jednej z wieśniaczych zagród syn gospodarzy, Janek, żegnał się z rodzicami przed wyjazdem do szkoły w mieście. Ojciec przypomniał chłopcu, by zawsze postępował zgodnie z tym, czego nauczył się w domu i w kościele. Matka natomiast wyjęła z komody różaniec, na którym od lat modliła się cała rodzina.
Podała go Jankowi i powiedziała: „Przekazuję ci, synku, ten skarb rodzinny, odmawiaj go codziennie, a Maryja będzie twoją niezawodną Opiekunką i drogą do Chrystusa”. Chłopiec ucałował ręce matki i różaniec, włożył go do kieszeni i ruszył w drogę.
Choć Janek po raz pierwszy znalazł się w mieście, w innym środowisku i w innej atmosferze, nie zapomniał o radach rodziców. Różaniec stał się jego stałą modlitwą. Dobrze czuł się w szkole, był pilnym uczniem. Gdy więc przyjechał do domu na wakacje, rodzice dumni byli nie tylko z jego dobrych wyników w szkole, ale także z pogłębionego nabożeństwa do Matki Bożej Różańcowej.
W drugim roku nauki, wiosną, klasa Janka pojechała na wycieczkę w Bieszczady. Chłopcy wędrowali po górach, a potem zatrzymali się na odpoczynek. Jak zwykle żartowali i prześcigali się w najdziwniejszych pomysłach. Janek chciał wdrapać się na najwyższą sosnę. Przy tych ewolucjach z jego kieszeni wypadł różaniec. Zszedł więc z drzewa, by go podnieść.
Różaniec w dłoniach ucznia nie spodobał się nauczycielowi komuniście, który zaczął drwić i wyśmiewać się z, jak go nazwał, dewociarza. Janek nie umiał znieść wyśmiewania i pogardy, którą słyszał w głosie nauczyciela. Przez chwilę jakby zmagał się ze sobą, potem zaś gwałtownym ruchem odrzucił różaniec w krzaki.
Od tego dnia zmienił się nie do poznania. Zazwyczaj wesoły i pogodny, teraz stał się ponury i zamyślony. Przestał pisać do rodziców, stronił od kolegów, opuszczał się w nauce.
Na kolejne wakacje nie pojechał już do domu, odwiedził kuzyna na ziemiach odzyskanych. I tam pozostał. Rzucił szkołę, zaczął pracować, zerwał kontakty z rodziną. Wciąż jednak nie mógł znaleźć spokoju ducha. Myślał, że gdy założy własną rodzinę, odzyska radość życia. Zamiast tego jednak popadł w alkoholizm.
Pewnego wieczoru pijany przewrócił się na drodze, przeleżał na mrozie całą noc i zachorował na zapalenie płuc, które rozwinęło się w gruźlicę. Stan Janka pogarszał się. Wkrótce stało się jasne, że jego życie dobiega końca. Widząc stan chorego, pielęgniarka pobiegła na plebanię po księdza. W zastępstwie proboszcza do umierającego przyszedł młody kapłan, który przyjechał z Lublina. Jednak chory nie chciał z nim rozmawiać. W niemym uporze odwrócił się do ściany. Wtedy ksiądz wyjął różaniec i wraz z pielęgniarką zaczął go odmawiać. Słowa modlitwy musiały poruszyć falę wspomnień, bo po chwili Janek zainteresował się modlitwą. Gdy zobaczył różaniec, twarz mu się rozjaśniła, wyciągnął rękę i wykrzyknął: „Mój! Mój!”. Zdziwiony kapłan podał mu paciorki, a on całował je i płakał nad swoim życiem. Potem zaś opowiedział swoją historię.
„To prawda – potwierdził ksiądz. – Sześć lat temu wędrowałem po Bieszczadach. Potknąłem się o korzeń i upadłem, a wtedy moja dłoń przykryła leżący w krzakach różaniec. Zabrałem go ze sobą i odtąd nigdy się z nim nie rozstawałem. Po roku gorliwej modlitwy różańcowej odkryłem w sobie powołanie do kapłaństwa. Bracie mój, czy nie widzisz, że to Matka Najświętsza przysłała mnie do ciebie, żebyś odzyskał spokój sumienia i łaskę u Pana?”.
Po latach wewnętrznych zmagań Janek odzyskał spokój. Kurczowo trzymając różaniec, spowiadał się szczerze, z głębokim żalem. Przyjął wiatyk, a po krótkiej modlitwie wyszeptał: „Jestem gotów, mogę spokojnie umrzeć”. Podał księdzu adres rodziców, prosząc o ich powiadomienie i przekazanie rodzinnego różańca.
Janek umarł. Najświętsza Maryja Panna Różańcowa przyszła mu z pomocą w chwili śmierci, wyprosiła łaski Chrystusowe, ażeby z Nią mógł odmawiać Różaniec w niebie.
Zaufajmy Maryi, odmawiajmy Różaniec, a Ona nigdy nas nie opuści.
ABP BRONISŁAW DĄBROWSKI