Dzisiaj powiem rodzicom, że wychodzę za mąż za Bogdana. Mój wybrany jest rozwiedziony. Żona po wielu latach małżeństwa porzuciła go (mieli ślub kościelny). Pochodzimy z rodzin wojskowych, z tego samego najpiękniejszego miasta – Lwowa. Łączy nas polska tradycja Kresów Wschodnich, umiłowanie stron rodzinnych i umiłowanie poezji i muzyki. Wpadam więc do domu, spotykam ojca i wołam: „Tato, wychodzę za mąż za Bogdana”.
Mój ojciec patrzy uważnie na mnie swoimi mądrymi oczami i wolno, spokojnym głosem mówi: „Jeżeli wyjdziesz za mąż za X (tu pada nazwisko), progu domu nie wolno ci będzie przekroczyć”. Zaczynam się śmiać i mówię: „Tato, ty żartujesz?”. Ojciec odpowiada: „Nie, córko, ja nie żartuję. Wychowałaś się w rodzinie katolickiej, a skoro podepczesz przykazania Boskie, nie będziesz już moją córką”. Stoję osłupiała z wrażenia. Nie rozumiem mego ojca. Jestem przecież jego ukochaną córką. A tato kiwa głową i mówi: „Jak ty jeszcze mało znasz życie. Sama wiedza to nie wszystko”. Wiem, że mój tato nigdy w życiu nie zmienił ani też nie cofnął podjętej przez siebie decyzji czy wypowiedzianego zdania. Pytam: „A mama?”. Tato mówi: „Każdy odpowiada za siebie. Spytaj się mamy”. Idę do pokoju, powtarzam rozmowę z ojcem. Mama pyta: „Dziecko, czy ty musisz wychodzić za mąż?”. Odpowiadam: „Mamo, wcale nie muszę, ja chcę”. A moja mama mówi: „Chociażby cię cały świat potępił, moje dziecko, ja się ciebie nie wyrzeknę. Będę cię nadal kochać i będę się modlić za ciebie”. I dodaje: „Widzisz, moje dziecko, jesteśmy już z ojcem starzy. Pragniemy, abyś kiedyś, gdy nas już nie będzie na świecie, przyjęła Komunię świętą w naszej intencji. Ale kiedy wyjdziesz za mąż za Bogdana, nie będziesz mogła. Mam prośbę: czy mogłabyś z tą decyzją zaczekać trzy miesiące?”. Śmieję się z takiej dziwnej prośby i mówię: „Oczywiście, mogę”.
Od tego dnia moja mama do późnych godzin nocnych modli się z różańcem w ręku. Bierze też do rąk swój gruby zeszyt, w którym ma przepisane z różnych modlitewników nowenny, koronki, modlitwy, i modli się z niego…
Dni szybko mijają. Na pochodzie pierwszomajowym mam dać odpowiedź Bogdanowi. Wszyscy przyjaciele pewni są, że wyrażę zgodę, oczekują na datę ślubu cywilnego, nawet ustalili, jakie otrzymamy prezenty, a trzeba przyznać, że są bardzo praktyczne i kosztowne. Tymczasem ja już nie jestem taka pewna swej decyzji jak dawniej. Ostatniego, a może przedostatniego dnia kwietnia decyduję się pójść do kaplicy Wieczystej Adoracji przy kościele pw. św. Józefa w Gdańsku. Klękam i wpatruję się w oblicze Matki Najświętszej. „Co mam zrobić? Jaką podjąć decyzję? Matko Najświętsza, pomóż mi!” Po jakimś czasie odwracam głowę i z uporem wpatruję się bez przerwy w Hostię świętą, aż do bólu w oczach. Wtedy pojawia się myśl ułożona w zdania: „Jezu, Ty musisz za mnie podjąć decyzję. Ty wiesz, Jezu, że ja sama nie podejmę, ale zrobię to, co Ty mi powiesz”. I dalej klęczę, i w ciszy kaplicy wpatruję się w tę Hostię. Nie wiem, ile czasu upływa, kiedy ogarnia mnie jakieś dziwne ciepło, które dosięga serca, i już wiem, jaką dam odpowiedź: „Nie wyjdę za niego, bo jestem katoliczką. Mogę ofiarować tylko przyjaźń”.
Wiem, że to modlitwa różańcowa odmawiana codziennie i latami z wiarą i ufnością przez moich rodziców sprawiła, że poszłam do kaplicy Wieczystej Adoracji i tam, u stóp Matki Niepokalanej i Jej Syna, otrzymałam pomoc.
Musiało jednak upłynąć parę lat, aby Bogdan zrozumiał moją decyzję i wybaczył. Wtedy dopiero zostaliśmy prawdziwymi przyjaciółmi.
Barbara z Gdańska