Asia miała być u nas tylko kilka tygodni. Tyle czasu dawali jej lekarze.
Zaczęło się jakieś dziesięć miesięcy wcześniej od niekreślonego bólu w jamie brzusznej. Początkowo badania, diagnozy nie wskazywały, że będzie tak fatalnie. Ale stało się. Kolejne wizyty w szpitalu. Rak, który błyskawicznie zaczął niszczyć organizm. I tylko nadzieja wciąż się paliła. Nie było na nią mocnych.
Trafiła do naszego hospicjum we wrześniu ubiegłego roku. Zamieszkała u siostry, razem z mamą, w niewielkim mieszkaniu. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Przywitała mnie śliczna dziewczyna, studentka kryminalistyki, z marzeniami, by kiedyś pracować jako wedding planner – organizować ceremonie ślubne, wesela. Okablowana jak kosmitka – z wątłego, zniszczonego chorobą ciała wystawały wszystkie możliwe sondy odprowadzające i doprowadzające płyny ustrojowe, podające leki przeciwbólowe i jedzenie.