Jeszcze tylko kilka kroków i będziemy na miejscu. Chcę jak najszybciej zobaczyć to jezioro na własne oczy. Poczuć, jak to mogło wtedy wyglądać. Puścić wodze wyobraźni.
Wreszcie docieramy na miejsce. Dzika i wyludniona plaża jest w tej chwili tylko dla nas. Miarowy przybój wody podmywa podeszwy sandałów. Pora je zdjąć. Nie będą potrzebne. Popołudnie nad jeziorem Genezaret jest ciche i spokojne. Oglądam się na stojących za mną towarzyszy podróży. Obłe kamienie i żwir na wybrzeżu wcale nie zachęcają do kąpieli. Jak tu się jednak nie wykąpać, będąc w takim miejscu?
„Potem znowu ukazał się Jezus nad Jeziorem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: «Idę łowić ryby». Odpowiedzieli mu: «Idziemy i my z tobą». Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie ułowili” (J 21, 1-3).
Żwawo więc zdejmujemy ubrania. Po chwili pełni entuzjazmu z krzykiem wbiegamy do wody. Radość, podniecenie, entuzjazm.
NIEOSTRY ŚWIAT
„A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: «Dzieci, macie coś do jedzenia?». Odpowiedzieli Mu: «Nie». On rzekł do nich: «Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie»” (J 21, 4-6).
Woda w Jeziorze Galilejskim jest mętna, brudna. Nie widać nic na odległość kilkunastu centymetrów, nawet w okularach. Po wynurzeniu się z ciemnobrązowej wodnej mazi w pierwszej chwili świat jawi się dość nieostro. Może właśnie tak widzieli Pana Apostołowie. Czyżby wzięli Go za jednego z klientów, którzy z samego rana pofatygowali się na brzeg, by kupić świeże ryby? Może…
– Stefan, zrobimy sobie zdjęcie? – Obok mnie wynurza się równie zdezorientowany Grześ z nieodłącznym kijkiem do robienia selfie.
– Pewnie! Uwiecznijmy tę chwilę! – odpowiadam z entuzjazmem, by za moment ponownie dać nurka pod powierzchnię wody.
BRZEG Z BRAKIEM
„Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: «To jest Pan!». Szymon Piotr, usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę – był bowiem prawie nagi – i rzucił się wpław jeziora. Pozostali uczniowie przypłynęli łódką, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko – tylko około dwustu łokci” (J 21, 6-8).
Spoglądamy na przeciwległy brzeg. Widać go wyraźnie. Jest nie dalej jak 5-6 km od nas. Z tej perspektywy jezioro nie wydaje się aż tak wielkie, jak je sobie wcześniej wyobrażałem. Ot, typowe jezioro przepływowe utworzone przez rzekę. W tym przypadku przez Jordan, który z jednej strony zasila akwen, a z drugiej wypływa dalej na południe. Tym bardziej zastanawiające jest to, że w najgłębszym miejscu Jezioro Tyberiadzkie ma aż 46 m. Średnią głębokość zbiornika oszacowano zaś na 25 m. Tu, gdzie się kąpiemy, każdy z nas swobodnie czuje jednak grunt. Jest stabilnie, bezpiecznie.
Jak można policzyć, 200 łokci, które przepłynął Piotr, to około 120 m. Łódź musiała być już zatem blisko mielizny. Może niewiele dalej niż my teraz? Spoglądamy na brzeg. Wybrzeże jest pokryte drobnymi kamykami. Gdzieś dalej stoją wyciągnięte na brzeg dwie żaglówki. Jeszcze dalej widać ciąg zielonych zarośli przypominających busz – gęsty i trudny do przeprawienia się. Drobne, ostre gałązki, iglaste zakończenia i niskie krzaki. I dopiero za nimi widać palmy. Nie ukrywajmy, to nie jest wymarzona plaża typu Karaiby, z mięciutkim piaseczkiem i ładnym zejściem do wody. Tu jest nieco surowiej. Tutaj rzeczywiście człowiek ma prawo odczuwać jakiś brak. Jakieś niedopełnienie.
PIĄTA EWANGELIA
„A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli rozłożone ognisko, a na nim ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: «Przynieście jeszcze ryb, które teraz złowiliście». Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wiel kiej ilości sieć nie rozerwała się. Rzekł do nich Jezus: «Chodźcie, posilcie się!»” (J 21, 9-12).
Zjedzenie gotowej, upieczonej na ognisku ryby w takich warunkach to musiała być naprawdę nie lada atrakcja, dopełnienie. Niebanalny rarytas. Palące się w tle ognisko na kamienistej plaży i grzejąca się na nim ryba – danie na ciepło. A wszystko nad samym brzegiem wielkiego jeziora, między pasmem krzewów i palm, pod jasnoniebieskim niebem.
Raz jeszcze przekonuję się o prawdziwości stwierdzenia, że „Ziemia Święta to piąta Ewangelia”. Tę czyta się wszystkimi zmysłami. Gdy przymknę na chwilę oczy, czuję nawet zapach tej ryby, woń owiewaną przyjemnie chłodną bryzą znad jeziora. Nic tylko usiąść i smakować. Oczywiście nie samemu – ze Zmartwychwstałym.