Roman Buciński ze Szczecina od blisko ćwierć wieku jako bosman pływa na statkach handlowych. Gdy był młodym marynarzem, bardzo wierzył w swoje siły. Nie bał się katastrofy morskiej, przekonany, że z każdej się uratuje…
Trzy lata temu na statku Lake Ontario, płynącym przez Środkowy Atlantyk z Wielkich Jezior Amerykańskich do Brazylii, nagle zachorował. Silne bóle stawów nóg nie pozwoliły mu się poruszać. Nie pomagały żadne leki. W tropiku takie niedomagania są bardzo dokuczliwe, wręcz paraliżują. Bosman Buciński nie chciał prosić kapitana o zawiezienie go do najbliższego szpitala ze względu na ogromne koszty leczenia. Nie chciał też być ciężarem dla dwudziestokilkuosobowej załogi. Miał na utrzymaniu rodzinę w Szczecinie. Bliski załamania zaczął robić rachunek sumienia z całego życia. Nagle jego wzrok zatrzymał się na kolorowej okładce miesięcznika „Różaniec”, który przywiózł z Polski wraz z innymi czasopismami kapitan statku Marek Stachyra. Było tam duże zdjęcie różańca, które przypomniało mu ten widziany w dzieciństwie, w rękach swojej rodziny i bliskich.
O potędze Różańca świętego przekonał się, czytając świadectwa ludzi nawróconych dzięki tej modlitwie. Bardzo zapragnął mieć różaniec, ale nikt z załogi go nie miał. Jedynym sposobem zrealizowania pragnienia było… własnoręczne wykonanie różańca.
„Prosząc Matkę Najświętszą o pomoc, w ciągu kilkunastu godzin zrobiłem z kromek suchego chleba i dratwy upragniony różaniec – wspomina z radosną miną bosman Polskiej Żeglugi Morskiej. – Krzyżyk wieńczący różaniec wykonałem z aluminiowego drutu. Nie było to takie proste, bo paciorki się kruszyły. Robiąc chlebowy różaniec, byłem pewny, że tylko Ojciec Niebieski zna rozwiązanie moich problemów zdrowotnych i życiowych. Wierzyłem, że mnie niebawem uzdrowi, bo Mu zaufałem. Przypomniałem sobie słowa Ojca Świętego, który w Gdyni zachęcał: «Kto nie umie się modlić, niech wypływa na morze», bo morze uczy pokory”.
Od kapitana statku bosman otrzymał Modlitewnik Marynarski, w którym znalazł rozważania tajemnic różańcowych. Czuł się zażenowany, że dopiero w tak dużej potrzebie zwrócił się o pomoc do Matki Najświętszej.
Codziennie prosił Boga za pośrednictwem Matki Bożej Różańcowej o odzyskanie zdrowia, które było mu tak potrzebne, by przynajmniej dotrwać do końca kontraktu zawartego z armatorem, aby najbliższych nie pozostawiać bez środków do życia. Kapitan organizował w każdą niedzielę dla całej marynarskiej braci spotkania biblijne, podczas których rozważano treść Ewangelii przeznaczonej na dany dzień. Modlono się też w intencji rodzin załogi. Bosman jako jeden z nielicznych chętnie brał udział w tych spotkaniach.
W październiku w odpowiednio udekorowanej kabinie na wspólne odmawianie Różańca schodzili się tylko kapitan i bosman, wiedząc, że gdzie dwóch lub trzech zbiera się w imię Chrystusa, tam On jest z nimi. Od tego czasu bosman codziennie rozważa jedną tajemnicę różańcową na chlebowym różańcu. Tak czyni w kajucie i na lądzie w domu.
Matka Chrystusa nie opuściła go: uprosiła mu u swego Syna zdrowie. Bóle stawowe stopniowo zniknęły. Nie musiał nawet korzystać z pomocy lekarskiej po powrocie do ojczyzny. Na statku przeżył swoje największe rekolekcje życiowe, które całkowicie odmieniły jego życie. „Szczęśliwy jestem, że miałem szansę – poprzez chorobę przeżytą na morzu – powrócić do Boga – podkreśla Roman Buciński, trzymając wykonany przez siebie biały różaniec. – Wszystkim powtarzam, że dano mi wielką łaskę powrotu do Chrystusa, z której skorzystałem. Dzięki codziennej modlitwie różańcowej zacząłem coraz bardziej przeżywać swoje życie w duchu Ewangelii, bo – jak ktoś mądrze powiedział – gdy Chrystus jest na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na właściwym miejscu”.
O swoim nawróceniu powiadomił w liście żonę, z którą przez wiele lat mieszkał bez ślubu sakramentalnego. Po powrocie na ląd swoją postawą sprawił, że jego żona także stała się czcicielką Różańca świętego. Wkrótce w kościele parafialnym zawarli związek małżeński; podczas Mszy świętej przy ołtarzu służył wnuk Bucińskich. Było to kolejne zwycięstwo Maryi. „Ciągle doznajemy pomocy Najświętszej Maryi – dodaje pan Roman. – W ubiegłym roku w czasie ośmiomiesięcznego rejsu dowiedziałem się, że moja córka zachorowała na raka piersi. Codziennie prosiłem Matkę Bożą w modlitwie różańcowej o pomoc dla córki, która ma na wychowaniu dwoje małych dzieci. I znów Maryja okazała swoją łaskawość: operacja przeszła szczęśliwie, córka nie ma przerzutów. Jak dziękować Matce, która wszystko rozumie, za tyle doznanych łask i uzdrowień?”.
W każdym porcie są kluby Stella Maris (Gwiazdy Morza). Bosman często uczestniczy tam we Mszy świętej, rozmawia z kapelanami ludzi morza. Jest czynnym uczestnikiem spotkań biblijnych i dyskusyjnych szczecińskiego klubu Stella Maris.
Najbardziej cieszy się tym, że dzięki wstawiennictwu Maryi wrócił do Boga i jego życie małżeńskie i rodzinne nabrało głębokiego sensu. Łatwiej znosić mu wielomiesięczne rozstania z żoną, którą kocha i jest jej wierny. Wzajemnie umacniają się poprzez codzienną modlitwę różańcową: on – na morzu, ona – na lądzie.
Bosman Buciński dzięki swojemu nawróceniu zaprzyjaźnił się z kpt. Markiem Stachyrą, poznały się też ich rodziny. Widok modlących się kapitana i bosmana przed obrazem Matki Bożej na pełnym morzu wzrusza najbardziej oddalonych od Boga…
„Dzięki Różańcowi świętemu moje życie nabrało wartości – dodaje na zakończenie szczeciński bosman. – Jestem zdrowy, silny fizycznie i duchowo oraz bezpieczny, bo cały czas czuję opiekę Matki Bożej Różańcowej, której oddałem siebie i swoją rodzinę. Całkowicie odmieniłem swoje marynarskie życie. To tak jakbym narodził się na nowo”…
TERESA NOWAK