Doświadczenie Bożej miłości jest dla człowieka wielką tajemnicą i początkiem drogi ku niebu, którą pokonuje się z raną w sercu. Ta rana jest Bożym światłem i drogowskazem.
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, której 150. rocznicę urodzin obchodzimy w tym roku, pisze w autobiografii zwanej Dziejami duszy, że jej dzieciństwo było szczęśliwe. Rzeczywiście, jej rodzice – święci Ludwik i Zelia Martin – otaczali dziewięcioro swoich dzieci troskliwą i czułą miłością. Jej wspomnienia z tego okresu są, jak mówi, pełne „uśmiechów i najczulszych pieszczot”. Te słowa, jakże prawdziwe, nie malują jednak całego obrazu jej lat dziecięcych, gdyż – jak pisała w jednym z listów – krzyż Jezusa towarzyszył jej od kołyski i już od najwcześniejszego dzieciństwa wiele cierpiała.
ROZŁĄKA Z MATKĄ
Głównym powodem tego cierpienia była przedwczesna rozłąka z matką, która zmarła na raka piersi, gdy dziecko miało zaledwie 4 i pół roku. Od tej chwili radosny charakter Teresy całkowicie się zmienił. Z natury żywa i wylewna stała się nieśmiała i cicha, nadmiernie wrażliwa. Wśród bliskich i znajomych uchodziła odtąd za osobę słabego charakteru i niezdarną. Przez 10 kolejnych lat odczuwała głód matczynej miłości, który objawiał się przez nadmierne przywiązanie do starszej o ponad 11 lat siostry Pauliny zastępującej jej matkę. Od tej chwili nieustannie towarzyszył jej strach przed rozłąką. Jej choroby często były poprzedzone jakimś rozstaniem.
Teresa niedługo jednak będzie się cieszyć obecnością Pauliny. W wieku 9 lat przeżyje kolejną rozłąkę, gdyż ta wstąpi do klasztoru: „Zrozumiałam, że wkrótce stracę moją drugą matkę! Ach! Jak mogłabym wyrazić strach mojego serca? W jednej chwili zrozumiałam, czym jest życie, dotąd nie widziałam go tak smutnym, ale teraz ukazało mi się ono w całej swojej rzeczywistości, zobaczyłam, że jest jedynie cierpieniem i nieustanną rozłąką. To było, jakby miecz przeszył me serce. Przeżyłam męczeństwo, by przyzwyczaić się do życia bez niej. Paulina była dla mnie stracona prawie w taki sam sposób, jakby umarła”. Dziecko przeżywa to rozstanie jak porzucenie przez matkę, a nawet żałobę.
CHOROBA NERWOWA
Ta nowa rozłąka otworzyła stare niezabliźnio- ne rany. Obudził się lęk przed utratą matki, źródła czułej miłości. Mała Teresa zaczyna odczuwać nieustanny ból głowy, bóle serca, pojawia się bezsenność, a po sześciu miesiącach z całą siłą wybucha nerwica, której będą towarzyszyć halucynacje i ataki mo- toryczne. Przez sześć tygodni chora będzie przykuta do łóżka. Rodzina będzie się obawiać o jej życie, a w najlepszym wypadku o to, czy kiedykolwiek powróci do zdrowia psychicznego. Przy jej łóżku nieustannie czuwa najstarsza siostra Maria, która teraz pełni funkcję matki. Chora wręcz ją tyranizuje, nie pozwalając odejść choćby na chwilę.
Według opinii psychiatrów Teresa, aby zaspokoić swoją potrzebę bycia kochaną, cofnęła się mentalnie do stanu wczesnego dzieciństwa, by jak niemowlę stać się przedmiotem macierzyńskiej troski i miłości.
UZDROWIENIE
Pewnego dnia choroba osiąga swoje apogeum. Teresa uporczywie wołała: „Mamo, Mamo!” Maria, po nieudanych próbach dania jej do zrozumienia, że jest przy niej, zrezygnowana w swojej bezsilności upadła na kolana. Wraz z siostrami błagała o ratunek Najświętszą Maryję Pannę, której figura znajdowała się obok łóżka chorej.
Mała Teresa została uzdrowiona dopiero wtedy, gdy sam Bóg wziął inicjatywę w swoje ręce i dotknął jej serca przez uśmiech Matki Bożej.
Sama Teresa także zaczęła się modlić w duchu: „Nie znajdując żadnej pomocy na ziemi, biedna Teresa również zwróciła się do swojej Matki w niebie, prosiła ją z całego serca, żeby się wreszcie nad nią ulitowała. Nagle Najświętsza Maryja Panna wydała mi się piękna, tak piękna, że nigdy nie widziałam nic równie pięknego. Jej twarz tchnęła dobrocią i niewypowiedzianą czułością, ale to, co przeniknęło aż do głębi mojej duszy, to był zachwycający uśmiech Najświętszej Maryi Panny. Wtedy wszystkie moje cierpienia zniknęły, dwie wielkie łzy wytrysły spod moich powiek i cicho popłynęły po policzkach, ale były to łzy niezmąconej radości… Ach! – pomyślałam – Najświętsza Maryja Panna uśmiechnęła się do mnie, jakże jestem szczęśliwa”.
Mała Teresa została uzdrowiona dopiero wtedy, gdy sam Bóg wziął inicjatywę w swoje ręce i dotknął jej serca przez uśmiech Matki Bożej. Stało się to w momencie, gdy Maria zrozumiała, że nic więcej nie jest już w stanie dać Teresie, a Teresa – że nic więcej nie może otrzymać od siostry. Dlatego obie zwróciły się do Pana, źródła większej miłości.
Po doświadczeniu opuszczenia przez matkę Teresa mogła się uznać za nieszczęśliwą ofiarę zrządzenia losu, by usprawiedliwić skupienie się na zaspokajaniu swoich potrzeb emocjonalnych, co mogło trwać przez resztę jej życia. Stało się jednak inaczej. Rozstania z najbliższymi uświadomiły jej, że żadna, nawet najlepsza matka, nie wypełni całkowicie jej serca.
W najpiękniejszym ze swoich poematów zatytułowanym Pieśń duchowa św. Jan od Krzyża mówi, że dzieła stworzenia, a wśród nich przede wszystkim sam człowiek, są jakby śladami przejścia Boga przez ziemię, albo że są one Jego posłańcami, widzialnym przejawem niewidzialnego piękna samego Stwórcy. Dusza ludzka, która jest oblubienicą Chrystusa, poruszona w kontemplacji pięknem stworzenia pragnie ujrzeć jego źródło, samego Oblubieńca. Nic oprócz Niego nie jest w stanie jej zadowolić, dlatego nazywa się ten stan zranieniem duszy. Jak okruszyny chleba nie są w stanie zaspokoić człowieka w czasie wielkiego głodu, ale go raczej potęgują, tak doznanie miłości macierzyńskiej w dzieciństwie rozbudziło w Teresie głód miłości do tego stopnia, że tylko Bóg mógł ten stan uleczyć.
Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – WRZESIEŃ 2023 r.
Wydawnictwo Sióstr Loretanek POLECA
Oryginały nie fotokopie Karol Acutis i Franciszek z Asyżu
abp Domenico Sorrentino
„Wszyscy rodzą się jako oryginały. Wielu umiera jako fotokopie”. To słowa Karola Acutisa (Londyn, 3 maja 1991 r. – Monza, 12 października 2006 r.), zmarłego w wieku piętnastu lat w opinii świętości, beatyfikowanego w Asyżu 10 października 2020. Chłopiec naszych czasów. Pełen życia i zainteresowań. Entuzjasta informatyki, z sercem wypełnionym Bogiem (...)