Kościół to nie „coś”, tylko „ktoś”. „Człowiekiem Kościoła” jesteś także ty. Kościół ma twarz: twoją i moją.

Czasem stykamy się z określeniami: „ludzie Kościoła” czy „twarze Kościoła”, co w domyśle miałoby oznaczać kapłanów, osoby zaangażowane w kościelną działalność lub medialnych przedstawicieli Kościoła. A co z resztą ochrzczonych? Odpowiedź jest prosta: „ludźmi Kościoła” są wszyscy ochrzczeni!

INSTYTUCJA CZY WSPÓLNOTA?

Kościół istnieje w świecie. Jest więc przez niego współtworzony i podlega jego przemianom. Dlatego czasem jest postrzegany najpierw przez pryzmat instytucji. Ma to oczywiście pozytywne strony, ale roli Kościoła nie da się sprowadzić jedynie do organizacji. Kościół jest wspólnotą. Jego naturą jest głoszenie Ewangelii, a jego drogą jest człowiek – jak pisał św. Jan Paweł II (Redemptor hominis, 14). Dlatego każdą działalność, choćby była najbardziej instytucjonalna, Kościół ukierunkowuje zawsze ku temu najważniejszemu celowi, jakim jest zbawienie człowieka.

Czemu te akcenty są ważne? Bo gdy spojrzę na Kościół wyłącznie jak na instytucję, wtedy łatwiej mi się od niego zdystansować. Zamiast patrzeć od wewnątrz – oceniam powierzchownie, a czasem nawet „z góry”. Wtedy problemy Kościoła stają się wyłącznie „newsami”, a parafia – niezobowiązującą opcją do wyboru na niedzielę, punktem usługowym albo urzędem wydającym zaświadczenia. Kapłan natomiast może być w moich oczach tylko reprezentantem organizacji, a ja – petentem.

Niestety, takie zdystansowane spojrzenie grozi nie tylko świeckim. Również ja, będąc księdzem, mogę patrzeć na Kościół wyłącznie jak na miejsce zatrudnienia, a na wiernych – jak na klientów. I wtedy trudno o wzajemną troskę i życzliwość. One są przecież zarezerwowane przede wszystkim dla rodziny. A dla suchych relacji urzędniczych – już niekoniecznie. Może warto zatem spojrzeć na Kościół jak na rodzinę?

JEDEN DRUGIEGO

„Wy wszyscy braćmi jesteście (…); jeden bowiem jest Ojciec wasz” (Mt 23, 8-9) – powiedział Jezus. Co ważne: skierował te słowa jednocześnie do ludu i swoich uczniów! A zatem to dotyczy nas wszystkich: świeckich, konsekrowanych i kapłanów. Takie patrzenie na Kościół z wielu powodów może dziś być utrudnione, ale Pismo Święte podsuwa nam lekarstwo: „Jeden drugiego brzemiona noście” (Ga 6, 2).

„Jeden drugiego” – pisze Paweł i wcale nie dzieli nas na kapłanów i świeckich, bo Kościołem jesteśmy wszyscy. Zadania mamy różne, ale chrzest mamy ten sam. Pisał o tym św. Jan Paweł II: „Kapłan nie został postawiony «przed» Kościołem, ale «w» Kościele. Jest bratem pośród braci. Na mocy chrztu kapłan jest członkiem tego samego Ciała Chrystusa” (Pastores dabo vobis, 74). Dlatego – mimo że powołania mamy różne – nasz cel jest wspólny: zbawienie!

W innym miejscu Jan Paweł II pisze: „Zbawczą misję Kościoła w świecie realizują nie tylko ci, którzy czynią to na mocy święceń, lecz także wszyscy świeccy” (Christifideles laici, 23). Słyszysz? Ty także służysz zbawieniu świata! I podczas gdy kapłani pomagają Jezusowi prowadzić cię do nieba – ty możesz pomóc zbawić się kapłanom. Pięknie opisuje to ostatni sobór: „Pasterze zostali ustanowieni przez Chrystusa nie po to, aby całe zbawcze posłannictwo Kościoła wziąć na siebie samych. Ich zadaniem jest tak sprawować opiekę nad wiernymi (…), żeby wszyscy pracowali zgodnie, każdy na swój sposób, dla wspólnego dzieła” (Lumen gentium, 1).

ZĘBATKI

W pięknej machinie Kościoła my wszyscy – kapłani, osoby zakonne i świeccy – jesteśmy jak koła zębate: jedno drugie napędza i jedno bez drugiego nie da rady. Każde pracuje – jak to ujął sobór – „na swój sposób”, ale jedno nie jest ważniejsze niż drugie, bo jedno od drugiego zależy. Ważny jest tylko smar pomiędzy nimi. Jeśli jest nim obustronna wyrozumiałość, a niekiedy także przyjaźń, wówczas istnieje realna szansa, że nasza maszyna się nie zatrze i bezpiecznie doprowadzi nas do wspólnego celu.

W tym wzajemnym „noszeniu brzemion” nie chodzi oczywiście o zastępowanie siebie nawzajem w powołaniach czy wyręczanie w zadaniach. W spowiedzi, Eucharystii czy urzędzie pasterskim – świecki nie zastąpi kapłana, a ksiądz nie będzie z kolei spełniał na przykład roli ziemskiego ojca. Warto jednak pamiętać o „nieustannej i owocnej wymianie doświadczeń (…) między kapłanami i wiernymi świeckimi” (PDV, 78). Dobrze, gdy dokonuje się ona w życzliwej rozmowie, na wspólnym wyjeździe czy w czasie przyjacielskiego spotkania.

W pięknej machinie Kościoła my wszyscy – kapłani, osoby zakonne i świeccy – jesteśmy jak koła zębate: jedno drugie napędza i jedno bez drugiego nie da rady.

„Właśnie dlatego, że chcemy być pasterzami, ojcami i nauczycielami, postępujmy wobec świeckich jak bracia. Najlepszą atmosferę dla dialogu stwarza przyjaźń” – pisał do kapłanów św. Paweł VI (Ecclesiam suam, 87). To zaproszenie może być obustronne: postępujmy wobec siebie nawzajem jak bracia. Bo spojrzenie na Kościół jak na rodzinę jest potrzebne każdemu, bez wyjątku, członkowi tego Kościoła: świeckiemu i duchownemu; biskupowi i siostrze zakonnej; mnie i tobie. W rodzinie nie jestem klientem, lecz bratem. A skoro tak, to wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za siebie nawzajem.

ŚWIADOMOŚĆ

Jeśli chodzi o relacje księży ze świeckimi, to czasem mówimy o urzędniczym podejściu tych pierwszych. Jednak warto się zastanowić: czy także podejście świeckich nie jest w stanie zgasić ducha w kapłanie? W stosunku wiernych do kapłana cenna jest najpierw świadomość tego, że skoro wszyscy jesteśmy ludźmi, to wszyscy jesteśmy słabi: kapłan, którego spotykam za ołtarzem, w konfesjonale, w kancelarii czy w zakrystii – jest tak samo kruchy, jak ja. Święcenia kapłańskie nie odczłowieczają. A sutanna nie jest pancerzem chroniącym przed utratą sił albo raniącym słowem.

Często widzimy w księdzu najpierw przedstawiciela Kościoła. I słusznie. Jednak ów „przedstawiciel” też miewa gorsze dni. W swój kapłański plan dnia wnosi pełną paletę osobistych spraw i prywatnych rozterek. Jednocześnie z wielu stron mierzy się z oczekiwaniami (nieraz przybierającymi wręcz formę wymagań): na kazaniu ma być elokwentny; na ślubie uśmiechnięty; na pogrzebie smutny; w kancelarii uprzejmy; w szkole atrakcyjny, a na siódmej Mszy niedzielnej wciąż rześki. I w sumie my się o to staramy i naprawdę chcemy tacy dla Was być! Jednak zdarza się, że kapłan działa pod presją i – podobnie jak świeccy – jest po prostu przeciążony: poranna spowiedź, pierwsza Msza, kancelaria, szkoła, pogrzeb, konfesjonał i Msza wieczorna, a potem – spotkanie grupy parafialnej. Przychodzi weekend: jeszcze więcej zaangażowania.

Praca duszpasterska nas naprawdę bardzo cieszy, ale warto pamiętać, że każde spotkanie kapłana z wiernym ma w sobie pewną moc: może albo ubogacić, albo zgasić. I to nie tylko wiernego, lecz także kapłana. Kiedy więc zastajemy księdza w pośpiechu „między progiem a drzwiami”, przychodząc do niego ze sprawą wymagającą co najmniej kilkudziesięciu minut (a machina planu dnia nieubłaganie pracuje dalej), trudno o nieobarczoną zmęczeniem reakcję. Wtedy wyrozumiałość jest naprawdę na wagę złota. A ludzki gest sympatii? Bezcenny…

Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – Czerwiec 2021

Share.

Absolwent teologii i dziennikarstwa, doktor nauk o mediach. Autor wielu tekstów prasowych o Kościele i życiu duchowym. Naukowo zajmuje się rzecznictwem prasowym i etyką mediów. Prywatnie pasjonat Biblii, Maryi, poezji, duchowości, psychologii i Karola Wojtyły.