Są słowa, które mają moc skruszyć, uwolnić i ożywić każde serce, nawet to najbardziej oddalone od Serca Bożego: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego… Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata”.
WRÓCIŁAM DO OJCA
Utratę wiary odczułam nagle, w momencie śmierci mojego ojca. Bardzo go kochałam i gorąco prosiłam Pana Boga, aby nie zabierał go od nas! Moja wiara osiemnastoletniej dziewczyny była taka: ja Ci, Panie Boże, modlitwę, a Ty spełnij prośbę. Nie umiałam wtedy zrozumieć zjawiska nieuchronności śmierci. I wtedy – w momencie ostatniego oddechu mojego ojca – wydała ostatnie tchnienie moja słabiutka wiara.
Do dramatu utraty ojca ziemskiego doszedł większy dramat – odejście od Ojca Niebieskiego. Moje serce ogarnęła ciemność, poczułam ogromną pustkę, chłód i powiedziałam: „Gdybyś, Boże, był – nie zabrałbyś mi ojca”. Po latach ból po stracie ukochanej osoby osłabł, w końcu znikł. Ale ta wewnętrzna ciemność została, jak udręka codzienna.
Mijały lata. Dwoje dzieci, praca, studia, dom i rodzina, szara, męcząca codzienność. Były dramaciki, dramaty i wreszcie rozwód. Wszystko bez Boga, ot tak, po ludzku, jak żyła większość znajomych rodzin.
U męża zdiagnozowano raka. Byliśmy już po rozwodzie, ale dla swojego spokoju zaprowadziłam go do spowiedzi, żeby umierał pogodzony z Bogiem, tak na wszelki wypadek, gdyby ten Bóg jednak istniał. Mąż zmarł, a ja nadal żyłam bez Boga, w konkubinacie, z ogromną ciemnością w środku. Coraz częściej przychodziły jednak refleksje: A jeżeli Bóg jest? I wtedy nieśmiało zaczęłam prosić: „Boże, jeśli jesteś, to daj mi choć kropelkę wiary albo człowieka, który pokaże drogę, jak szukać”.
Poznałam Zosię, czcicielkę miłosierdzia Bożego. Zosia modliła się za mnie, dała mi też Dzienniczek s. Faustyny, który oddałam z komentarzem: Po co mi takie prostactwa! Ale Zosia była cierpliwa. Zrozumienie, że moje życie bez Boga, w konkubinacie, jest puste i straszne, wiele mnie kosztowało. Zaczęłam odprawiać nowenny według s. Faustyny. Zostawiłam moje Kochanie – zerwałam. Samotność była trudna do zniesienia, ale tym razem modlitwa pomagała.
Wróciłam do Dzienniczka. Zaczęłam chodzić do kościoła, choć do spowiedzi jeszcze nie przystąpiłam. Modliłam się Koronką do miłosierdzia Bożego; idąc ulicą, na palcach odliczałam: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata”.
Aż wreszcie podczas kazania na Mszy świętej ksiądz zawołał: „Może od lat szukasz drogi do konfesjonału. Zrób to dziś i nie bój się”. Przestałam się bać, poszłam. Odeszłam od konfesjonału z płaczem, ale też z ulgą i z ogromną nadzieją, że teraz pójdę dalej jako dziecko Boga, który przebaczył mi wszystko.
DWADZIEŚCIA LAT BEZ BOGA
Ponad dwadzieścia lat żyłem bezbożnie, a w ostatnich latach wręcz w ohydnym grzechu, nikczemności, pogrążony w najgłębszej rozpaczy, miałem w pogardzie Boga, ludzi i siebie. Im bardziej mój własny grzech mnie pogrążał, tym chętniej kpiłem z „ciemnego ludu”, który modli się do obrazów.
Któregoś dnia przyjaciel przeczytał mi słowa: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego…”, pouczał mnie o ich zbawczej mocy. Wykpiłem go. Jednak te słowa zastanawiały mnie. Zacząłem je powtarzać, z początku bardzo rzadko.
Z czasem odkryłem, że w ten sposób mogę rozmawiać z Bogiem. Odkryłem Jego tajemniczą obecność w tych słowach. Nie towarzyszyła temu jeszcze jakaś odmiana mojego życia. Mało tego, z trudem przychodziło mi odmówienie Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo – nie znałem słów tych modlitw. Koronkę zaś odmawiałem coraz częściej, stała się ona moją wieczorną modlitwą, często odmawiałem ją na ulicy, w autobusie, tramwaju, szukając w niej radości pokoju. Ta modlitwa obudziła moje martwe sumienie, poruszyła zatwardziałe serce. Bóg w swym nieskończonym miłosierdziu wejrzał na mnie.
Nadeszła noc, którą długo będę pamiętał. Nie mogłem zasnąć, mając przed oczyma ogrom mojego grzechu, którego dopuściłem się w ciągu mojego życia. Nie mogłem się uspokoić. Owe grzechy były jakby drapieżnymi ptakami, które rozszarpywały mnie, przed którymi nie mogłem uciec. Nie można przecież uciec przed własnym sumieniem. Zdawało się, że znikąd nie może przyjść pociecha, ratunek. Wreszcie słowa, które tak często powtarzałem: miłosierdzie Boże. Wtedy odkryłem ich znaczenie.
O świcie wybiegłem z domu, kościoły były jeszcze zamknięte. Czekałem, powtarzając słowa modlitwy św. s. Faustyny. Nie znałem formuły spowiedzi, w konfesjonale, wobec Boga, wyrzucałem swoje grzechy, płacząc. Bóg w swym miłosierdziu odpuścił mi je i mogłem przystąpić do Stołu Pańskiego. Kiedy wyszedłem z kościoła i stanąłem na rozdrożu, westchnąłem: Ojcze, dlaczego nie mogę zostać w miejscu, które należy do Ciebie? Pierwszy raz zatęskniłem za Bogiem. Była to Niedziela Miłosierdzia Bożego, o czym dowiedziałem się dopiero na Mszy świętej. To był dzień moich narodzin w Chrystusie.
Świadectwa pochodzą z kwartalnika „Orędzie Miłosierdzia”
Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – KWIECIEŃ 2017 r.
Wydawnictwo Sióstr Loretanek POLECA
Spotkania ze Zmartwychwstałym. Droga światła
o. Jacek Salij OP
Rozważania o. prof. Jacka Salija OP, które proponujemy Czytelnikom, są pogłębioną, lecz przystępnie napisaną refleksją o spotkaniach uczniów z Jezusem zmartwychwstałym; są też zachętą, byśmy i my, jak uczniowie idący do Emaus, pozwolili Jezusowi dołączyć do nas w naszym „tu i teraz”.