Rozmowa z o. dr. hab. Waldemarem Linke CP, pasjonistą, biblistą, wykładowcą Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Ojcze Profesorze, Wielki Post nieodmiennie kojarzy się nam z nabożeństwami pasyjnymi: drogą krzyżową, Gorzkimi żalami. Jednak dziś dla wielu osób zawarte w nich z jednej strony bogactwo emocji, rzewność, z drugiej zaś – dosłowność cierpienia wydają się „niekompatybilne” z kulturową ucieczką od tego, co trudne, ze współczesnym językiem zachwaszczonym wulgaryzmami. Jak odkryć na nowo ich piękno?

Żeby odkryć piękno literatury staropolskiej, trzeba ją przede wszystkim poznać. Nie doceniamy tego, czego nie znamy. Wiem, że to bardzo niepopularne podejście do sprawy. Prościej jest zdać się na nieukierunkowane emocje, ponieważ to nas nic nie kosztuje, nie zmusza do wysiłku innego niż poddanie się ich prądowi. Żeby zrozumieć staropolskie teksty, także religijne, musimy nauczyć się nowego, czyli starego, języka. Nowego dla nas, bo nie uczy go życie codzienne i powszednia komunikacja, media czy nawet współczesna literatura. Jeśli dziś pisarz chce tworzyć narracje historyczne, raczej nie podejmuje działań związanych z archaizacją języka, czego przykładem może być obszerne i wielowątkowe dzieło Elżbiety Cherezińskiej czy poczytna Familia Pawła Majki. Jednak na języku sprawa się nie kończy. Literatura staropolska, łudząc ciągłością, wprowadza nas w obszar kultury, z którą odczuwamy związek raczej deklaratywny niż faktyczny. Najczęściej zaś tego kontaktu zupełnie brak. Piękno staropolszczyzny odkrywamy więc jako piękno egzotyczne. A przecież podobno żyjemy w czasach, w których tak ceni się różnorodność, egzotykę. Czyżby to była tylko poza, którą przybieramy? Pora więc powiedzieć: sprawdzam. Żeby coś odkryć, trzeba wyjść ze strefy komfortu. Letniość wyklucza szukanie nowych dróg. Radością spotkania z nową kulturą jest to, że stawia nas ona wobec wyzwania, by ją zrozumieć przez jej własne kategorie, a nie przez kalki językowe, do których jesteśmy przyzwyczajeni i które już sobie przyswoiliśmy.

Staropolski język, pełen poezji, emocji, kwiecistości – to przeszkoda czy pomoc w medytacji męki Pańskiej?

Rozumiem, że to, o czym mówiliśmy do tej pory, może prowadzić do wątpliwości zawartej w pytaniu. Nie ma prostej odpowiedzi. To jest przeszkoda dla osób leniwych czy niezdolnych do wyjścia poza zagospodarowane już obszary. Pomówmy więc raczej o tym, w czym ta odmienność kulturowa pomaga. Gdy uczymy się obcego języka, okazuje się, że banalne z pozoru obszary naszego życia można opowiedzieć i opisać w zupełnie inny sposób, przez co nabierają dla nas całkowicie nowego znaczenia. Nauczenie się nowego patrzenia na stare rzeczy daje podobny efekt. Emocje zdają się tym, w czym jesteśmy dobrzy. Żyjemy zanurzeni w nich po same uszy. Czy przez to jesteśmy ich panami? Czy możemy powiedzieć, że radzimy sobie z nimi? Emocje, które nam towarzyszą na co dzień, są zazwyczaj łatwe, co nie znaczy, że zawsze przyjemne. Przyjemność zaś jest celem. Szukamy jej we wszystkim, jak narkoman „działki”, od której jest uzależniony. Gdy jej nie znajdujemy, odgradzamy się od rzeczywistości murem zbudowanym z lekceważenia, agresji, drwiny itd. Problemem więc nie są emocje, ale cel, dla którego ich używamy: egoistyczna pogoń za przyjemnością.

Gorzkie żale kojarzą mi się z rzewnym zawodzeniem, nie widzę w nich wartości poznawczej”. Co by Ojciec powiedział osobie prezentującej takie zarzuty?

Po pierwsze taka opinia jest fałszywa. Gorzkie żale opowiadają o wydarzeniach związanych z męką i śmiercią Pana Jezusa. Przekazują więc informację, czegoś się z nich uczymy. To jest przekaz ewangeliczny przetłumaczony na język emocji, który jest bardzo uniwersalny. Po drugie nie tylko wiedza liczy się w życiu. Wiemy o tym bardzo dobrze, ponieważ w życiu kierujemy się nie tylko i nie przede wszystkim wiedzą.

Święta s. Faustyna zapisała w Dzienniczku. „Jezus mi powiedział, że najwięcej Mu się przypodobam przy rozważaniu Jego bolesnej męki i przez to rozważanie wiele światła spływa na duszę moją. Kto chce się nauczyć prawdziwej pokory, niech rozważa mękę Jezusa. Kiedy rozważam mękę Jezusa, to mi przychodzi jasne pojęcie wielu rzeczy, których przedtem zrozumieć nie mogłam” (Dz. 267). Naprawdę się dzieje tak, jak pisze św. Faustyna?

W perspektywie krzyża sprawy nabierają właściwego znaczenia. Weźmy kwestię eutanazji (z gr. dobra śmierć): kiedy zestawimy to przewrotne słowo ze zbawczą mocą cierpienia ukazaną przez Chrystusa na krzyżu, widać, jakim nadużyciem jest eutanazja nawet na poziomie języka.

Wystarczy kilka minut dziennie trwać w ciszy przed krzyżem. Krzyż jest bardzo wymowny, wystarczy go posłuchać.

Mądrość Kościoła to – używając terminologii biblijnej – „stare i nowe”. Co może on zaproponować ludziom, którzy chcą medytować mękę Pańską, a niekoniecznie odpowiada im poetyka np. Gorzkich żalów?

Skarbiec tradycji Kościoła jest bardzo wielki i mieści w sobie wiele propozycji. Warto tu wspomnieć choćby rozważanie siedmiu słów Jezusa z krzyża, które w Polsce zakorzeniło się tam, gdzie był żywy kontakt z niemieckojęzyczną kulturą duchową chrześcijaństwa w jego katolickiej lub protestanckiej formie. Zawsze można wziąć do ręki Ewangelię i ją medytować. A wystarczy kilka minut dziennie trwać w ciszy przed krzyżem. Krzyż jest bardzo wymowny, wystarczy go posłuchać.

„Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie” – przypominał św. Jan Paweł II. Dlaczego nasze chrześcijaństwo w wymiarze codziennego życia musi stać przy krzyżu? Co się zaczyna z nami dziać, gdy ten aspekt nam umyka?

Na pytanie, dlaczego tak jest, odpowiada sam papież: bo nigdy nie jest inaczej. A gdy nie bierzemy pod uwagę tego faktu, zwykle zaczynamy odwracać się od miłości, ponieważ rani i wymaga przełamywania skupienia na sobie.

Share.

Dziennikarka, redaktor naczelna tygodnika „Echo Katolickie”.