Nie ma nic szlachetniejszego jak pogarda wobec ludzkich względów. Ona wznosi człowieka ponad tych wszystkich, którym się zdaje, że poniżą go, szydząc z niego: najpyszniejsza bezbożność zmuszona jest nieraz oddać mu hołd.
Pewnego razu w jednej ze szkół we Francji, gdy w czasie przerwy większość młodzieży z powodu niepogody zebrała się w wolnej sali, jeden z uczniów wbiegł z dziwną wesołością i wskoczywszy na krzesło, zawołał:
– Panowie, znalazłem coś, ale to rzecz dziwna, niesłychana, nie zgadniecie, co to jest.
Wtedy niektórzy zaczęli wymieniać rzeczy najdziwniejsze, sadzić się na dowcipy i drwiny. A on podnosi rękę i pokazuje różaniec.
– Różaniec! – wołają wszyscy – różaniec! Kto śmie nosić przy sobie ten zabobon? Przecież nie ma tu żadnej starej dewotki, która upuściłaby różaniec… Założę się, że różaniec nie znajdzie swojego właściciela. Ten, do kogo należy, chyba nie będzie tak głupi, aby upomnieć się o niego.
Jeden z uczniów, od kilku chwil stojący przy stole założonym rysunkami i książkami, podniósł głowę i spokojnie, z uśmiechem przyglądał się tej dziwnej scenie. Z jego szlachetnych rysów, z jasnego i śmiałego spojrzenia przebijała bystrość umysłu. Między celującymi uczniami Henryk był jednym z pierwszych. Ponadto jego miły charakter zjednał mu przyjaźń większej liczby kolegów, a osiągnięcia w nauce – szacunek wszystkich.
– Widocznie różaniec do nikogo nie należy – wołał znowu uczeń udający woźnego. – No, powtarzam: raz, dwa, trzy…
W tej chwili Henryk przeszedł między ciekawymi, wyciągnął rękę i spokojnie, tonem poważnym, bez zarumienienia się ani zawstydzenia, wprawiając wszystkich w podziw, rzekł:
– To jest mój różaniec, proszę mi go oddać.
– Twój, twój różaniec? Nie może być! Chyba żartujesz?
– Nie żartuję, szczególnie w takich sprawach – odparł Henryk. – Tak, moi panowie, ten różaniec należy do mnie. Dostałem go od mojej umierającej matki, której obiecałem, że zawsze będę go nosić, zachowując wiernie zasady wiary. Panowie! Przed chwilą słyszałem mówiących z drwinkami o rzeczach świętych, co trzeba przypisać głębokiej ciemnocie, tak pospolitej niestety w tych sprawach, których wielu wcale nie rozumie, a których nie chce się uczyć. Słyszałem, gdy pytano z szyderstwem, czy ktoś z nas chodzi na Mszę świętą? Nie wiem, jak czynią inni, co do mnie, niech Bóg broni, abym opuścił Mszę; w niedzielę najpierw idę do kościoła. Tak, moi panowie, jestem wierzący!
Niektórzy wahali się, nie wiedząc, jak się zachować. Większość jednak uczniów rozumnych i szlachetnych, podziwiając odwagę Henryka, przyklasnęła i na znak szacunku podała rękę odważnemu bohaterowi chrześcijańskiemu.
Oprać, na podstawie „Kółka Różańcowego”, nr 1 (1925), s. 5-6.
Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – PAŹDZIERNIK 2012 r.
Wydawnictwo Sióstr Loretanek POLECA
Oryginały nie fotokopie Karol Acutis i Franciszek z Asyżu
abp Domenico Sorrentino
„Wszyscy rodzą się jako oryginały. Wielu umiera jako fotokopie”. To słowa Karola Acutisa (Londyn, 3 maja 1991 r. – Monza, 12 października 2006 r.), zmarłego w wieku piętnastu lat w opinii świętości, beatyfikowanego w Asyżu 10 października 2020. Chłopiec naszych czasów. Pełen życia i zainteresowań. Entuzjasta informatyki, z sercem wypełnionym Bogiem (...)