Upał lipcowego dnia powoli zaczynał słabnąć. Profesor Moscati siedział przy biurku w swoim gabinecie. Jego dyżur w szpitalu wprawdzie już się zakończył, jednak przed powrotem do domu chciał jeszcze przejrzeć artykuł, który przygotowywał dla „Riforma medica”. Zdjął z nosa binokl i przetarł rękoma zmęczone oczy. Potem sięgnął po plik kartek, ułożonych równo na brzegu biurka. „Drogi limfatyczne od jelita do płuc” – przeczytał nagłówek na pierwszej kartce, a następnie szybko przebiegł wzrokiem tekst. „Tak – pomyślał – trzeba to jeszcze poprawić”. Położył kartki przed sobą i sięgnął po pióro. Ledwo to uczynił, usłyszał pukanie do drzwi.
– Proszę – odezwał się łagodnym głosem i za chwilę w drzwiach gabinetu ukazała się pielęgniarka.
– Profesorze – odezwała się przepraszająco – przyszła jakaś pani z dzieckiem. Tłumaczyłam, że godziny przyjęć pacjentów już minęły, ale ona nalegała, więc pomyślałam, że skoro profesor jeszcze nie wyszedł…
– Tak, tak, siostro, oczywiście – wtrącił doktor Moscati, widząc zmieszanie na twarzy zakonnicy.
– Przyjmę tę panią, nie ma problemu.
Uradowana pielęgniarka szybko obróciła się na pięcie i zniknęła w korytarzu, a za chwilę do gabinetu weszła młoda dama w wytwornej, lecz mocno podniszczonej sukni, z dziewczynką liczącą około 12 lat.
– Proszę, proszę, witam panie. Proszę spocząć. – Doktor Moscati uniósł się zza biurka, wskazując dwa krzesła naprzeciwko siebie. – Czym mogę paniom służyć? – zapytał, siadając.
– Anusiu, pokaż panu doktorowi rękę – powiedziała w odpowiedzi dama, zwracając się do
dziewczynki.
Anusia podwinęła rękaw kraciastej czerwonej sukienki i oczom profesora ukazała się chuda rączka, cała pokryta ropiejącymi wrzodami.
– Próbowałam już różnych sposobów – zaczęła dama – ale nic nie pomaga… Doktor Moscati wyszedł zza biurka i ujął dziewczynkę za rękę, uważnie przyglądając się wrzodom. Następnie spojrzał dziewczynce w oczy.
– Ależ panienko! – odezwał się po chwili. – Ty jeszcze nie byłaś u Pierwszej Komunii! Dziewczynka spojrzała zdumiona na lekarza, a jej duże piwne oczy napełniły się łzami.
– No…, tak…, to prawda – zaczęła tłumaczyć się dama. – Och, jakby to powiedzieć… nie było jeszcze okazji. Ale… co to ma do rzeczy?
– Ma, droga pani, ma, i to bardzo wiele – odparł profesor, siadając z powrotem za biurkiem. – Mówi pani, że nie było okazji? Czy dlatego, że żyje pani w konkubinacie z księdzem apostatą? – dodał po chwili, sięgając po kartonik z receptami.
– Słucham?! – Poruszona do głębi kobieta podniosła oczy, lecz za chwilę spuściła je i zaczęła cicho szlochać.
– To prawda, ojcze… znaczy się… panie profesorze – zaczęła. – Ten, z którym mieszkam…
– Och, nie, nie – wtrącił zmieszany doktor Moscati – proszę się przede mną nie tłumaczyć. Na wrzody przepiszę maść, przede wszystkim jednak proszę uregulować swoje relacje z Panem Bogiem, dusza i ciało stanowią w człowieku jedność i żadne medykamenty nic nie pomogą, jeśli choruje dusza.
Dama wzięła z rąk profesora receptę, schowała ją do torebki, a następnie poszperała w fałdach sukni, wyciągnęła z nich banknot 200-lirowy i położyła na biurku.
– Dziękuję, panie profesorze, bardzo dziękuję – powiedziała, ocierając chusteczką ostatnie łzy. Doktor Moscati jeszcze raz kątem oka spojrzał na zniszczoną suknię pacjentki.
– Nie trzeba – powiedział, opuszczając wzrok na pieniądze.
– Proszę je zatrzymać. Przydadzą się na maść i ofiarę w kościele.
A, byłbym zapomniał – dodał po chwili, sięgając jeszcze raz po pióro. – Napiszę pani nazwisko księdza. To mój dobry znajomy, może się pani bez obaw do niego zgłosić w sprawie Komunii i… proszę być dobrej myśli, Bóg nikogo nie zostawia w potrzebie.
– Dziękuję, panie profesorze, bardzo dziękuję – powiedziała kobieta, podnosząc się z krzesła. Profesor Moscati również wstał zza biurka, by odprowadzić swoje pacjentki do drzwi.
– A ty, skarbie – zwrócił się z uśmiechem do dziewczynki
– koniecznie pokaż mi się tutaj ze zdrową ręką.
– Tak zrobię! – odparła dziewczynka i wspiąwszy się na palce, nieoczekiwanie cmoknęła doktora w policzek.
***
„Doprawdy dziwne – myślał profesor w drodze do domu, przemierzając wolno ulice Neapolu. – Skąd mi się to wzięło? Przecież nigdy wcześniej… Czy nie powinienem się skupić wyłącznie na wiedzy medycznej?…”. Profesor Moscati zatopił się w swoich myślach tak, że nawet nie zauważył, jak znalazł się przed bramą kamienicy, w której mieszkał. Przez okno mieszkania na pierwszym piętrze wyglądała Maria, siostra doktora, mocno już zaniepokojona długą nieobecnością brata.
– Pepe, czy coś się stało? Jakoś dziwnie wyglądasz – powitała go, gdy przekroczył próg mieszkania.
– Bo wiesz, Mario… – profesor Moscati zaczął zdawać siostrze relację z niezwykłej wizyty młodej damy z córką. Wciąż był nią bardzo poruszony.
– Ależ mój drogi… – Maria czule pogłaskała brata po policzku, gdy skończył mówić. – Nie ma powodu do zmartwienia, czasem się tak zdarza. Zresztą, czemu się tu dziwić? Przecież sam niedawno mówiłeś swoim studentom, że mają troszczyć się nie tylko o ciało, ale również o bolejące dusze, i że więcej cierpień ukoją duchową poradą niż wypisywaniem zimnych recept. To dobrze, że to, czego uczysz innych, sam potrafisz wprowadzać w życie. Czyż nie?
Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – STYCZEŃ 2017 r.
Wydawnictwo Sióstr Loretanek POLECA
ŚWIĘCI bo nie udawali ŚWIĘTYCH
ks. Arkadiusz Nocoń
Książka Święci, bo nie udawali świętych, to opowieść o 105 różnych drogach do tego samego celu… Wśród bohaterów są tacy, których dobrze znamy (czy na pewno?), i tacy, których imiona brzmią egzotycznie, mimo że od lat są w kalendarzu liturgicznym… Wszyscy oni warci są przypomnienia, tak w czasie liturgii (ich życiorysy są najlepszym komentarzem do Ewangelii), jak i poza nią, gdyż „święci zawsze wołają o świętość” (Jan Paweł II) – moją i twoja.