Koleżanka powiedziała mi pewnego razu, że idzie do zakonu. Skomentowałam to słowami: „Tereska, daj spokój, do zakonu? Wkoło to samo: módl się i pracuj – to takie nudy, że nie wiem”. Później, co ciekawe, ja poszłam, a ona nie…
Jako młoda dziewczyna nie myślałam o życiu w klasztorze, nie wykazywałam żadnych oznak powołania zakonnego. Myślałam, że wyjdę za mąż. Bardzo kochałam dzieci, miałam już nawet wybrane imiona dla moich przyszłych pociech. Mówiłam, że mój mąż musi być przystojny i pięknie tańczyć. Lubiłam muzykę, taniec i dobre towarzystwo – kiedy organizowano potańcówkę we wsi, ja byłam pierwsza!
CIEBIE TAKIEJ NIE ZOBACZĘ
Moja mamusia była wiejską akuszerką. Kiedy przychodziła po odebraniu porodu, pytałam, czy urodziła się dziewczynka czy chłopiec. Kiedy mama zachorowała na gruźlicę gardła, myślałam, że cały świat się wali. Gruźlica wtedy oznaczała śmierć – jak rak dzisiaj. Mamusia była dla mnie wszystkim, tatuś zmarł wcześniej. W tym czasie moja siostra wychodziła za mąż; koleżanka upinała jej welon i zanim siostra założyła go na głowę, ja już miałam go na mojej. Kiedy mamusia to spostrzegła, powiedziała: „Ciebie, Tereniu, takiej nie będę mogła zobaczyć”. Na to ja odpowiedziałam: „Mamusiu, ty prosto z nieba będziesz patrzeć”.
Mamusia umierała bardzo świadomie. Wcześniej poprosiła, by zawołać ciocię, która zawsze modliła się przy konających, żeby zmówiła odpowiednie modlitwy. Trzymając gromnicę, spojrzała na mnie i na stojących dokoła i powiedziała: „Zostańcie z Bogiem”. Kiedy zmarła 7 kwietnia 1949 r., a ciało spoczywało jeszcze na łóżku, przychodziły sąsiadki i przede wszystkim litowały się nade mną – ze względu na mój wiek. Denerwowało mnie to. Gdy już nikogo nie było, chwyciłam za poręcz łóżka i powiedziałam do Matki Bożej: „Zabrałaś mi moją matkę, musisz być teraz podwójnie moją matką!”. Na pogrzebie nie płakałam, mój ból był tak wielki, że nie mogłam płakać.
DO ZAKONU…
Nie mieliśmy gospodarstwa. Moim ulubionym zajęciem było wówczas czytanie książek i opiekowanie się dziećmi sąsiadki. W Trędowatej urzekł mnie wątek miłosny, który miał się zakończyć ślubem Stefci z ordynatem Michorowskim, a zakończył się śmiercią dziewczyny. Autorka napisała, że piękną duszę Steni aniołowie zabrali do nieba. Dzięki tej książce zaczęłam myśleć o przemijaniu. Idąc w maju do kościoła, rozmyślałam, że nawet jeśli mój chłopak będzie najpiękniejszy, to i tak się zestarzeje. Gdy dotarłam na nabożeństwo majowe, miałam już postanowienie; nie mogłam skupić się na śpiewie, tylko myślałam: „Do zakonu…”.
Gdy wróciłam, powiedziałam o tym cioci, która była przełożoną tercjarek, mieszkała wówczas z nami. Ona się obruszyła, zrobiła duży znak krzyża i powiedziała, że się nie nadaję; że ludzie powiedzą, że to ona mnie wypchnęła do zakonu. „Nie masz powołania, twoje siostry nie latały po zabawach, a ty pierwsza jesteś wszędzie” – podsumowała. A ja i tak zdecydowałam, że następnego dnia pójdę do proboszcza. Ciocia poszła ze mną, ale co krok mi odradzała, mówiła, żebyśmy się wróciły, bo będzie wstyd, będą nas wytykać palcami itd.
JAK SIĘ POŚWIĘCAĆ, TO DO KOŃCA
Kiedy przyszłyśmy, ciocia od razu powiedziała księdzu, że ja chcę do zakonu, ale nie mam powołania, i że matka mi zmarła, więc pewnie dlatego tak uciekam. Proboszcz jakby nie słyszał cioci, spytał mnie, do jakiego zakonu chciałabym iść. I tu zaczęły się schody. U nas w parafii były siostry bezhabitowe, ale nie miałam z nimi kontaktu i w dodatku uważałam je za „półzakonnice”, bo jak już się poświęcać, to „do końca”! Znałam piosenkę, w której były takie słowa: „Spod murów klasztoru urszulanka mknie, z dala młody student polne kwiaty rwie…”. „Do urszulanek!” – odpowiedziałam. Wtedy proboszcz zapytał, czy znam urszulanki. Wyznałam, że nie, a on na to: „Pójdziesz do loretanek. Ja znam loretanki, prenumeruję «Kółko Różańcowe»”. Zapytał jeszcze, co bym chciała robić. Odpowiedziałam, że chciałabym być porządną zakonnicą, ale bardzo kocham dzieci… Ksiądz proboszcz napisał list i dał mi go.
Kiedy wracałyśmy, ciocia była smutna. Po dwóch czy trzech dniach pojechałyśmy do Warszawy. Drzwi otworzyła nam s. Julia i powiadomiła o naszym przybyciu przełożoną, ale ponieważ była pora obiadowa, najpierw zostałyśmy poczęstowane posiłkiem. Były gotowane buraczki, których ja nie lubiłam. S. Julia, podając mi talerz, powiedziała: „Panieneczko, tylko trzeba wszystko zjeść, bo jak nie, to znaczy, że się powołania nie ma”. Spojrzałam wystraszona na ciocię i poprosiłam, by zjadła to, czego nie lubiłam. Ona na to: „Już chcesz kłamać?! Mówiłam ci, że nie masz powołania”. Ale zlitowała się i ja zjadłam tylko jedną trzecią.
Matka generalna przyjęła mnie do zgromadzenia. Wstąpiłam do loretanek 9 września 1949 r. Miałam wtedy 16 lat. Przywiozła mnie ciocia, która później bardzo cieszyła się z mojego powołania. Pamiętam, że gdy przyszłam, w zgromadzeniu przebywało dużo postulantek. Choć byłam dopiero kandydatką, już po dwóch dniach dostałam czepek, a postulantki dziwiły się, że tak szybko. Nie wiedziałam, że on jest taki ważny, zresztą nie bardzo mi się podobał. Zaraz też wyjechałam do Konstantynowa, gdzie odbywała się moja kandydatura i postulat, łącznie dwa lata. Tam zaczęło się kształtować moje powołanie i rozpoczęła się moja nowa, piękna droga życia.
s. Zbigniewa Teresa Witkowska CSL
Notowała s. Augustyna Łukaszuk CSL
Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – LUTY 2017 r.
Wydawnictwo Sióstr Loretanek POLECA
Album pamiątkowy Loretanki 1920 – 2020
Praca Zbiorowa
Drogi Czytelniku, album, który otwierasz, ukazuje się z okazji 100-lecia powstania Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Loretańskiej oraz 15. rocznicy beatyfikacji naszego Ojca Założyciela, ks. Ignacego Kłopotowskiego. Publikacja ta przedstawia charyzmat loretański i działalność apostolską sióstr w Kościele w Polsce i za granicą. (…)