– Matko przełożona, przyjechała ta nowa.
– Niech wejdzie.
Przełożona Sióstr św. Doroty posługujących w szpitalu dziecięcym w Treviso nie była zachwycona, że przydzielono jej do pracy właśnie tę siostrę. Słyszała o niej same złe rzeczy: niezdarna, powolna, nieuważna, a do tego tępa. Trzy klasy szkoły podstawowej. Kto to widział w naszych czasach!
– Nazywam się Bertilla Boscardin. – Krępa dziewczyna weszła do gabinetu matki przełożonej i złożywszy niski ukłon, zaczęła się przedstawiać. – Zostałam przydzielona do…
– Wiem, dziecko, wiem, do czego zostałaś przydzielona. – Matka przełożona obrzuciła zakonnicę bacznym spojrzeniem. Łagodna twarz o pospolitych wiejskich rysach nie zdradzała nadmiaru inteligencji. Wyglądała na pogodną i zadowoloną ze swojego losu, lecz równie dobrze mogło to być wyrazem braku jakiejkolwiek refleksji nad sobą.
– Tak, matko przełożona.
– Mówiono mi, że nie masz przygotowania do pracy w szpitalu. Pójdziesz zmywać naczynia w kuchni i rozpoczniesz kurs pielęgniarski. Zobaczymy, jak sobie poradzisz.
– Dobrze, matko przełożona.
Bertilla na stanowisku pomywaczki radziła sobie bardzo dobrze. Szybko uwijała się ze swoją pracą, jakby bała się, że ktoś, widząc, że z czymś sobie nie radzi, zechce ją wyręczyć. Ale nie musiała się obawiać; inne siostry wcale nie były tak skore do pracy, a gdy je poproszono o jakąś dodatkową, trudniejszą posługę, wymigiwały się od niej, jak mogły. „Ja to chętnie zrobię” – mówiła wtedy Bertilla i bez słowa brała się do roboty. Nigdy też nie skarżyła się na nadmiar obowiązków, a gdy spotkała ją jakaś przykrość ze strony innych sióstr (co zdarzało się nierzadko, wszak była tylko niedouczoną, nic nie wartą zakonnicą, na której można było do woli wyładowywać swoje frustracje), nigdy się nie skarżyła. Gorzej było z kursem pielęgniarskim – opinia tępej i głupiej dziewczyny, która w dodatku nie potrafi dobrze mówić po włosku, lecz posługuje się jakimś nie całkiem zrozumiałym dialektem, ciągnęła się za nią i ograniczała nawet te niewielkie możliwości, które posiadała. W końcu jednak Bertilla otrzymała dyplom, ale przełożona nie zdecydowała się posłać jej na oddział; nadal pracowała w szpitalnej kuchni. Jednak już po tygodniu czy dwóch sytuacja się zmieniła. Siostra oddziałowa jednego z najbardziej wymagających oddziałów, gdzie leczono chore na dyfteryt dzieci, została nagle zwolniona i potrzebny był ktoś na jej miejsce. Przełożona długo rozważała tę trudną kwestię. Właściwie jedyną siostrą, którą mogła skierować do tej pracy, była Bertilla, ale ona oddziałową? To się przełożonej nie mieściło w głowie. Wręcz myśl, żeby przeznaczyć ją do tej pracy, wydała się jej pokusą. W końcu jednak zdołała pokonać swoje uprzedzenia i podjęła decyzję.Bertilla zaczęła posługę pielęgniarską wśród bardzo chorych i ubogich dzieci, które trafiały do szpitala z najodleglejszych stron i w fatalnym stanie. Żeby podołać obowiązkom, pracowała dzień i noc, cały czas na nogach, przy łóżkach chorych dzieci lub w gabinecie lekarskim, wkrótce też okazało się, że jest w swojej pracy nieoceniona. Dzieci, które przywożono do szpitala nie tylko chore, ale i zalęknione, szybko obdarzały zaufaniem i miłością swoją nową opiekunkę i nie chciały się z nią rozstawać. Natomiast widok cierpienia i uczestniczenie w nim dzień i noc sprawiały, że wrodzona niezręczność i nieśmiałość Bertilli ulatywała gdzieś niczym chmura szarego dymu znad komina, a w ich miejsce pojawiały się słodycz, spokój i bystrość umysłu, które sprawiały, że zawsze była na właściwym miejscu i podejmowała właściwe decyzje.
– Jak się sprawuje nasza młoda nieudacznica? – matka przełożona, pełna najgorszych obaw, zapytała pewnego dnia jednego z lekarzy.
– Jest wyjątkowa i niezastąpiona – odparł ku jej zdumieniu lekarz. – Wie matka, że dzieci przyjeżdżają tu w fatalnym stanie nie tylko fizycznym, ale i emocjonalnym, często oderwane siłą od swoich rodzin. Są zrozpaczone i zachowują się jak dzikusy: wierzgają, tłuką się pięściami po ciele, chowają pod łóżka. Nigdy nie mogliśmy sobie z tym poradzić. I proszę sobie wyobrazić, że siostra Bertilla uczyniła to, co wydawało się niemożliwe. Każde dziecko już po dwóch czy trzech godzinach od przyjazdu do szpitala tuli się do niej jak do maminej spódnicy i nie odstępuje na krok. Dzieci są uwieszone u jej szyi jak kiście winogron, a ona ich nie odpędza, mimo że ma tak dużo obowiązków.
– Doprawdy? – zdziwiła się matka przełożona.
– Proszę mi wierzyć, że to wyjątkowa i święta osoba. Tylko ona jedna potrafi powiadomić rodziców o śmierci dziecka tak, że nie wpadają w rozpacz. Zawsze znajduje odpowiednie słowa. Dla nas, lekarzy, też jest niemałym wsparciem. Ten jej niebiański spokój i trzeźwość myślenia nawet w najbardziej krytycznych momentach… A do tego, mimo że pracuje całymi dniami i nocami, nigdy nie widać po niej żadnych oznak zmęczenia. Ona pracuje tak, jakby miała obok siebie jakiegoś anioła, który ją prowadzi…
– I kto to mówi!? – roześmiała się matka przełożona, wiedząc, że rozmawia z wolnomyślicielem.
– To prawda, matko, że jestem racjonalistą i niespecjalnie wierzę w Boga i te sprawy, ale w tym przypadku… Tak, w tym przypadku gotów jestem przyznać, że istnieją jakieś siły nadprzyrodzone, bo żaden człowiek o własnych siłach nie byłby zdolny do czegoś takiego.
Siostra Maria Bertilla Boscardin żyła w latach 1888-1922 we Włoszech. Już trzydzieści lat po śmierci została ogłoszona błogosławioną, a dziewięć lat później – świętą. W obu tych uroczystościach oprócz rodziny uczestniczyło wielu jej wdzięcznych pacjentów. Więcej na temat s. Bertilli można przeczytać w IV tomie Nowych portretów świętych Wydawnictwa Sióstr Loretanek.
Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – PAŹDZIERNIK 2017 r.
Wydawnictwo Sióstr Loretanek POLECA
Nowe Portrety Świętych Tom 1
Antonio Sicari OCD
Obraz oglądany po wielekroć wydaje się znany w najdrobniejszym szczególe. A jednak za którymś razem strumień światła padającego pod innym kątem może niespodziewanie odsłonić coś, co dotąd ukryte było w cieniu. Podobnie jest ze świętymi. Napisano o nich wiele, dużo też o samej świętości powiedziano. Czy można coś jeszcze dodać? Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, które nie są „erą świętych”? Ta – tak nam się zdaje – dawno minęła. Zostały tylko pożółkłe fotografie i wyblakłe ryciny w pociemniałych ramach…