Gdy po odmówieniu porannego brewiarza ksiądz Ignacy wychodził z kościoła św. Floriana, na dworze ledwo świtało. Wolnym krokiem przeszedł przez ogród, sycąc się zapachem porannego wiatru, który radośnie pląsał między drzewami i podrywał ze ścieżki jesienne liście. Na budowie nie było jeszcze nikogo. Wzruszony przystanął i przez chwilę przyglądał się przyszłej drukarni. Tu i ówdzie leżały w nieładzie kielnie, różnej wielkości drabiny i wywrócona do góry dnem dziurawa taczka. Powoli obchodził budowę i chciał właśnie wejść na rusztowanie, gdy nagle zza węgła wyskoczył wprost na niego jakiś chłopak, trzymając pod pachą długą deskę. Gdy zobaczył postać w czarnej sutannie, natychmiast wypuścił łup i przerażony rzucił się do ucieczki. Ksiądz Ignacy stał spokojnie, odprowadzając uciekiniera smutnym wzrokiem. „Chciał ukraść deskę, ale się mnie wystraszył – pomyślał. – Och jej, dlaczego po prostu o nią nie poprosił, dałbym mu nie jedną, ale pięć, skoro ich potrzebuje”.

Po obiedzie ksiądz Ignacy jak zwykle udał się do swojego małego pokoiku na plebanii, żeby pisać. Usiadł przy biurku i zaczął wpatrywać się w leżące na nim kartki białego papieru, próbując zebrać myśli. Po chwili wziął do ręki pióro i zanurzył je w kałamarzu.

„Było to w Dąbrowie Górniczej – zaczął pisać – która leży w guberni piotrowskiej niedaleko granicy. Pewien robotnik z fabryki, jakich tam moc jest, wydawał za mąż córkę. Ale pan młody oświadczył swej oblubienicy i jej rodzicom, że nie pojedzie do kościoła, póki naprzód nie otrzyma 500 rubli posagu. «A skąd ci zaraz, na poczekaniu, tyle pieniędzy wytrzasnę? – sumitował się ojciec panny młodej. – Przecież i wyprawa, i wesele też kosztują sporo grosza, a ja z pracy rąk żyję. Zarobię potem, złożę i dam ci na pewno, a jeśli nie wierzysz, wydam ci teraz weksel». Ale pan młody ani chciał słuchać. «Jak nie dostanę gotówki, nie pojadę i basta» – odrzekł, pewny siebie.

Wesele było przygotowane, goście zostali zaproszeni, wszyscy czekali ślubu. Ojciec panny młodej zachodził w głowę, co począć, aby dać umówiony posag i wydać córkę za mąż. Czy chciał mieć zięcia takiego, czy mu chodziło tylko o to, aby wydać córkę z domu – dość, że się kłopotał i szukał pieniędzy. Widać w końcu je znalazł, bo rzekł do narzeczonego: «Dam ci te pieniądze, którem obiecał, ale przed samym ślubem w kościele». Pan młody przystał i wszyscy w umówiony dzień pojechali do…”.

Wtem w pokoju rozległo się głośne pukanie. Ksiądz Ignacy odłożył pióro, podszedł do drzwi i otworzył je. W progu stała młoda, uśmiechnięta dziewczyna.

– Proszę przewielebnego ojca, proszę o przyjęcie mnie do zakonu – powiedziała z marszu.
– A skąd ty jesteś? – zapytał trochę zaskoczony ksiądz Ignacy.
– Z Czernic.
– I sama przyjechałaś z Czernic?
– Nie, z tatusiem.
– A gdzie jest tatuś?
– W kościele.
– No to idź, przyprowadź go.

Dziewczyna pokłoniła się „przewielebnemu” i szybko wybiegła na dwór. Gdy wróciła z ojcem, ksiądz Ignacy czekał na progu i serdecznym gestem zaprosił oboje do swojego pokoiku.

– To jest pana córka?
– Tak, moja.
– Czy pan się zgadza, by córka wstąpiła do klasztoru?
– Ciężko mi będzie, ale ­jeżeli sobie taką drogę obrała, to nie będę się sprzeciwiał. Gorzej z żoną, ale przecież nie możemy jej zatrzymywać dla siebie, skoro sam Bóg ją wzywa.
– Tak, powołanie zakonne jest wielką łaską Bożą i człowiek jest obowiązany iść za tym wezwaniem. Odmowa byłaby niewdzięcznością stworzenia wobec Stwórcy – odparł ksiądz Ignacy, po czym zwrócił się do dziewczyny:
– A ty, dziecko, jeśli masz szczerą wolę służyć Bogu w życiu zakonnym, możesz być przyjęta. W zakonie nie jest łatwo, dużo się pracuje dla chwały Bożej i dużo się modli.
– Kiedy mogę przyjechać na zawsze?
– Jak najprędzej. Każdy dzień wcześniejszy jest lepszy od następnego, bo w każdym dniu dobry Bóg wyznacza nam jakieś zadanie do spełnienia. Szkoda marnować go na drobnostki.

Gdy dziewczyna i jej ojciec wyszli z pokoju, ksiądz Kłopotowski uklęknął przed krzyżem, który wisiał na ścianie nad łóżkiem, i modlił się chwilę. Potem wrócił do przerwanego opowiadania.

„Pan młody przystał i wszyscy w umówiony dzień pojechali do… – przeczytał na głos ostatnie zdanie – …do kościoła na ślub. Pan młody zajechał pierwszy, za nim przybył do kościoła ojciec panny młodej, a potem i ona wraz z rodzeństwem i gośćmi. Panna młoda stanęła przed ołtarzem i gdy zauważyła, że ojciec chce narzeczonemu wręczyć pieniądze, odeszła zaraz od ołtarza, a panu młodemu głośno na cały kościół powiedziała: «Kiedy ci chodzi nie o mnie, ale o pieniądze, żeń się z pieniędzmi, a nie ze mną». Po tych słowach zaraz wyszła z kościoła, zostawiwszy narzeczonego na śmiech wszystkich przybyłych na ślub. Pan młody stanął jak głupi. Nie wiedział, co ze sobą począć. Skonfundowany, wyszedł z kościoła wśród drwinek i żartów znajomych i kolegów, i nigdy już go w tej okolicy nie widziano”.

Ksiądz Kłopotowski odłożył pióro i podmuchał na papier, żeby osuszyć atrament. „Tak – pomyślał – rodzice nie powinni być zbyt skorzy do wydawania swoich córek za mąż, gdy kawalerowi zależy tylko na posagu. Mam nadzieję, że moi czytelnicy to zrozumieją. Ale gdy kawalerem jest sam Pan Bóg… Ooo, taki ślub na pewno będzie bardzo udany”.

Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – CZERWIEC 2017 r.

Wydawnictwo Sióstr Loretanek POLECA

Bez wytchnienia

Bez wytchnienia
Dorota Krawczyk

Nigdy nie sądziłem i nie przewidywałem, aby mi przyszło kiedykolwiek przed śmiercią opuścić Lublin. A stało się to. Wyjeżdżam do Warszawy dla pracy redakcyjnej, którą prowadzę za pozwoleniem wysokiej mojej Władzy. Zostawiam Lublinowi siedemnaście lat kapłaństwa swego. Najpiękniejszy to okres życia mego… W zamian za to biorę z sobą na pamiątkę ciężki krzyż najrozmaitszych cierpień, które w Lublinie przeszedłem. […]

Share.

Dr nauk humanistycznych w specjalności nauk o sztuce. Absolwentka UW i UKSW.