Rozmowa z Moniką Krasoń która przez dwa lata posługiwała na misjach w Ugandzie.
Od dzieciństwa byłaś mocno zaangażowana w życie parafii. Formowałaś się we wspólnocie Dzieci Maryi, Podwórkowym Kole Różańcowym Dzieci i Ruchu Światło-Życie. Kiedy odkryłaś powołanie do wyjazdu na misje?
W mojej parafii istnieje również Koło Misyjne, dzięki któremu prowadzonych jest wiele akcji związanych z misjami. Zapraszani są kapłani i siostry zakonne, którzy dzielą się swoim doświadczeniem. To spowodowało, że – gdy byłam jeszcze nastolatką – w moim sercu zrodziło się to misyjne pragnienie, lecz wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak to rozeznać, co zrobić, by się dobrze przygotować… Wiedziałam, że istotne jest zdobycie odpowiedniego wykształcenia. Skończyłam więc studia pielęgniarskie. Potem Pan Bóg postawił na mojej drodze wspólnotę Świeckich Misjonarzy Kombonianów. Przełomowym momentem był miesięczny wyjazd do Ghany na doświadczenie misyjne. Będąc tam, poznając miejsce, ludzi i ich kulturę, wiedziałam, że wrócę do Afryki na dłuższy czas, ale już jako świecka misjonarka.
Jak długo trwało przygotowanie do wyjazdu?
Przygotowywałam się dwa lata. Były to zjazdy weekendowe, raz w miesiącu, podczas których we wspólnocie rozeznawałam i wzmacniałam swoje powołanie. Z perspektywy czasu i doświadczenia misyjnego mogę śmiało powiedzieć, że najważniejsze było duchowe przygotowanie przez modlitwy wspólne i osobiste, medytacje, konferencje… Uświadomiłam sobie, że kiedy Bóg posyła, to też uzdalnia do wszystkiego, co nas spotka: czy to radość, czy krzyż – we wszystkim jest On. Jezus dawał mi siłę, by kochać, by widzieć głębiej i więcej niż to, co jest widoczne ludzkim okiem. W Jego Sercu znajdowałam siłę. W radościach i smutkach, samotności czy bezradności szukałam ratunku w Jego mądrości i miłości. Polegałam na Bogu, który działał przez moich kierowników duchowych, którzy podjęli za mnie decyzję dotyczącą kraju i placówki misyjnej.
Czy wyjeżdżając do Afryki, miałaś jakieś obawy?
Przed wyjazdem miałam ogrom obaw i wątpliwości, bo wspólnota Świeckich Misjonarzy Kombonianów istnieje w Polsce dopiero od pięciu lat. Ja i moje współsiostry tworzyłyśmy drugą grupę, która miała wyjechać na misje w ramach tej wspólnoty. Stąd moja niepewność i wątpliwości co do zabezpieczenia całego wyjazdu, pobytu, wszelkich formalności i finansów… Do tego mój tata bardzo ciężko zachorował, lekarze przez trzy miesiące walczyli o jego życie. Ale kiedy nadszedł czas wyjazdu, wszelkie obawy przestały istnieć. Pan Bóg wszystko poukładał.
Czym zajmowałaś się w Ugandzie?
Kiedy przyjechałam, powierzono mi odpowiedzialność za ośrodek zdrowia, działający przy placówce misyjnej sierocińca św. Judy w Gulu. Przebywało tam stacjonarnie 150 dzieci, w tym 43 z niepełnosprawnością fizyczną lub intelektualną różnego stopnia, i niestacjonarnie 150 dzieci niepełnosprawnych z pobliskich wiosek. Na terenie ośrodka funkcjonuje też szkoła podstawowa i żłobek. Łącznie byłam odpowiedzialna za zdrowie 800 dzieci w różnym wieku: od pierwszego dnia życia do pełnoletniości. Do moich obowiązków należała organizacja ośrodka zdrowia. Prowadziłam dokumentację medyczną, wykonywałam pracę pielęgniarki, udzielając pierwszej pomocy, podając szczepionki, leki itp. Koordynowałam remonty i realizację projektów, organizowałam wyjazdy dzieci do szpitali na konsultacje u lekarzy specjalistów.
Jak wygląda życie mieszkańców tego kraju? Co stanowi dla nich największy problem? Jaka pomoc jest najbardziej potrzebna tym ludziom?
Przedstawię to z perspektywy regionu, w którym przebywałam, ponieważ większość mojej pracy misyjnej poświęciłam ludziom z plemienia Acholi. Wpływ Europy i Ameryki na ten teren i jego mieszkańców rodzi wiele problemów. Narzuca się konsumpcyjny styl życia. Wielu ludzi, nie mając zabezpieczonych podstawowych potrzeb, takich jak woda czy pożywienie, marzy o tym, by posiadać telefony komórkowe czy telewizory. Opieka medyczna i szkolnictwo są odpłatne. Większości osób nie stać na leczenie, a więc niegroźne choroby często stają się tam przyczyną śmierci.
Uganda nazywana jest perłą Afryki. Jest tam mnóstwo pięknych miejsc. Zagraniczni turyści przyjeżdżają do kurortów zbudowanych przez Europejczyków i płacą ogromne pieniądze za noclegi, np. 100 dolarów za dobę, a miejscowi pracownicy zarabiają równowartość 100 złotych miesięcznie. Do tego muszą przemierzać pieszo duże odległości, żeby dojść do pracy. Tak samo postępują banki i inne firmy, których właścicielami są Europejczycy lub Amerykanie. Afrykańczycy są wykorzystywani. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że nieraz jest to wręcz niewolnictwo…
Uganda była krajem, w którym głoszono wstrzemięźliwość przedmałżeńską celem zmniejszenia liczby zachorowań na HIV – i w rzeczywistości ta liczba mocno się zmniejszyła – ale koncernom farmaceutycznym, zarabiającym na zabijaniu dzieci, to się nie spodobało. Stąd warunkiem otrzymania pomocy w różnych dziedzinach jest m.in. rozprowadzanie prezerwatyw. Stosuje się też aborcję bez ograniczeń, czyli niemalże do momentu narodzin dziecka. Promowana jest rozwiązłość seksualna i związki osób tej samej płci. Szerzy się prostytucja. Sprowadza się niezdrową, skażoną żywność. Niestety, jako mieszkańcy Europy jesteśmy odpowiedzialni za to, co się dzieje w Afryce. Tworzy się sierocińce na wysokim, europejskim poziomie, a nie zwraca się uwagi na rodziny, które potrzebują bezpośredniej pomocy. Naszą rolą było kształtowanie dzieci z sierocińca, aby potrafiły żyć, kiedy go opuszczą. Zaczęliśmy od nich wymagać, uczyliśmy pracy i odpowiedzialności. Dlatego tak wielką rolę odgrywają misjonarze, którzy oprócz Dobrej Nowiny i wiary niosą tym ludziom realną pomoc, walczą o ich godność oraz sprawiedliwe i uczciwe traktowanie.
Jak Afrykańczycy przeżywają swoją wiarę?
Chrześcijaństwo na tamtym terenie jest stosunkowo nową rzeczywistością. Kiedy ci ludzie uwierzą w Jezusa, to ze wszystkich sił, całym sobą. W czasie nabożeństw tańczą, śpiewają, leżą krzyżem. Modlą się w drodze, podczas przejazdów środkami transportu publicznego, przed każdym posiłkiem. Ale niestety mają trudność z tym, żeby połączyć wiarę z codziennością i żyć według zasad Ewangelii.
Wiele dałaś tym ludziom przez swoją posługę. A co Tobie dał pobyt w Afryce?
Pan Bóg wylewał swoje łaski na mnie, otwierał moje oczy, pozwalał patrzeć sercem, a kochając, widzi się więcej. Każdego dnia uczyłam się przebaczania, życia we wspólnocie, szukania kompromisu i wspólnego dobra… Poznawałam siebie, swoje reakcje i uczyłam się panować nad emocjami. Przełamywałam siebie i swoje ego, musiałam kruszyć moją europejską mentalność, by wchodzić w ich kulturę i ich realia.
Wróciłaś już na stałe, jednak misje nadal zajmują ważne miejsce w Twoim sercu…
Jestem misjonarzem tak jak każdy z nas, ponieważ Kościół z natury jest misyjny. Jesteśmy odpowiedzialni za powołania misyjne. Zależy mi na tym, by promować misje, tworzyć wspólnie coś pięknego i dobrego. Chcę uświadamiać moim rodakom, jak naprawdę wygląda Afryka, z jakimi boryka się problemami, a tym samym szukać rozwiązań, by nie zaszkodzić, ale realnie pomóc.
Rozmawiała Magdalena Buczek
Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – STYCZEŃ 2017 r.
Wydawnictwo Sióstr Loretanek POLECA
Chrzest
ks. Piotr Pawlukiewicz
Niniejsza książeczka, wchodząca w skład serii „Droga do Nieba”, to mały przewodnik i specyficzny elementarz. Autor dzieli się swoją wiedzą, przemyśleniami i doświadczeniem kapłańskim, ilustrując wybrane formuły katechizmowe przykładami z życia. Czyni to w formie prostej, przystępnej i barwnej, z myślą o najmłodszych czytelnikach. Książeczki z serii adresowane są do dzieci i młodzieży, ale można je polecić także rodzicom, jak również do wspólnej lektury rodzinnej.