Asceza jest po to, by nie przegapić krzyża. Mnóstwo jest cierpienia na świecie i w naszym życiu. Walczymy z nim, chcemy oszczędzić sobie i innym bólu, ale cały ten nasz wysiłek przypomina beznadziejną pracę Syzyfa, który – choć ciągle w marszu – stale znajdował się w punkcie wyjścia. Kiedy nagłówki gazet informują o wynalezieniu leku na nieuleczalną chorobę, to ostatnie strony tych samych gazet drobnym drukiem szepczą trwożliwie o pojawieniu się przypadków nowej choroby, wobec której lekarze są bezradni. Wojna pogania wojnę, kataklizm przychodzi po kataklizmie. Im więcej wiemy o tym, co się w świecie dzieje, tym bardziej dochodzimy do przekonania, że strumień łez i krwi płynie nieustannie, choć zmieniają się aktorzy dramatu.
Mnóstwo bólu było na świecie również w czasach Chrystusa Dlaczego więc konieczne było jeszcze Jego cierpienie? Czy suma boleśd odczuwanych na ziemi nie wystarczyła, by wszystkich ziemian zbawić? Ano nie. Potrzeba było krzyża, to znaczy derpienia świadomie przyjętego i ofiarowanego. Trzeba było Jezusa, który w sposób doskonale wolny przyjął cierpienie i uczynił je ofiarą złożoną z miłości.
Ileż bólu w naszym – moim i twoim życiu. Wszystko jest nim przyprawione, nawet kiedy szczęście zapuka do naszego serca, to zaraz za nim stoi cichutko cierpienie i czeka na swoją kolejkę. Cały problem w tym, że nasze cierpienia często przezywamy bardziej jako przekleństwo niż jako ofiarę. I dlatego właśnie potrzebna jest asceza, by nie przegapić tej chwili, kiedy możemy Bogu złożyć ofiarę swego krzyża. Być może, że to krzyż, maleńki, symboliczny, ale przecież ofiary nie mierzy się wielkością krzyża, lecz wielkością serca, które dało się ukrzyżować.
Asceza to dobrowolnie przyjęty mały ból, który nauczy mnie przyjąć bóle większe – gdy przyjdą niezależnie od mojej woli. To znoszenie maleńkich, śmiesznych może pokus (zjedzenia cukierka czy włączenia telewizora – gdy tego właśnie postanowiłem sobie odmówić) po to, by nie dać się pokusom rzeczywistym To rozsmakowanie się w zwyciężaniu siebie – wszak sam Jezus powiedział, że nie może być Jego uczniem ten, kto tego nie potrafi.
Asceza ma być rozumna. Pierwszą zasadą jest łączenie jej z modlitwą. Muszę przecież wiedzieć, o co walczę, z czym walczę, kto jest w tej walce moim największym Sojusznikiem (bo przecież tym, który tę walkę prowadzi, jest Pan Bóg). Odpowiedź na te wszystkie pytania przychodzi na modlitwie. Na niej też nabieram sił do dalszej walki, choćbym sto razy dotychczas przegrał. Zasadą drugą jest taktyka małych kroczków; jeśli drzewo (Hugo rosło wykrzywione, to nie da się go w jednej chwili wyprostować. Trzeba je po prostu delikatnie, i uparcie kierować w dobrą stronę – niechby wyprostowało się w ciągu dnia tylko o centymetr, po roku da to przeszło trzy i pół metra! Podobnie jest z człowiekiem: łatwo go złamać – sztuką jest go wyprostować. I zasada trzecia; ascezę trzeba łączyć z żydem Nieporozumieniem jest, gdy ktoś porywa się na rzeczy niezwykłe, podczas gdy codzienność skrzeczy. Nie ma sensu sprzątanie świata, gdy w domu bałagan. Zamiast wymyślnych postów, popróbuj najpierw zapanować nad tym, co zjadasz na co dzień. Żeby nie było z nami jak z człowiekiem, który deklarował, że oddałby innym mnóstwo rzeczy. „A koszulę byś oddał?” – zapytał go ktoś. „Nie” – odpowiedział. „Dlaczego?” „Bo koszulę akurat mam”.
Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – Marzec 1997
Wydawnictwo Sióstr Loretanek POLECA
Ciasna brama Powieść o Paulinie Jaricot
Dorota Krawczyk
Paulina Jaricot urodziła się w bogatej rodzinie przemysłowców lyońskich. Rozpościerały się przed nią wielkie możliwości i szerokie perspektywy. W młodości założyła dzieło wspierania misji – dzisiejsze Papieskie Dzieło Rozkrzewiania Wiary – oraz popularne na całym świecie stowarzyszenie modlitewne – Żywy Różaniec.