Jezus powiedział: „Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych” (Łk 12, 8). Warto postawić sobie pytanie o to, na ile nasza wiara w Zmartwychwstałego jest dziś publicznym świadectwem. Lektura fragmentu przygotowywanej do druku książki Jana M. Jackowskiego „Bitwa o Prawdę” może być dla nas punktem wyjścia dla osobistej refleksji na ten temat.
Zdarza się, że mimo deklaracji o wierze, nie wprowadzamy Ewangelii w nasze powszednie życie. Zapominamy o modlitwie, umartwieniu, a co dopiero o działaniu. Nie uświęcamy naszej codzienności, nie podejmujemy apostolstwa w rodzinie i środowiskach, w których przebywamy. Często zaniedbujemy naszą formację religijną, doktrynalną, zawodową i społeczną. Nie znamy nauczania Kościoła, nie rozumiemy, że nasza wiara, to nie jest „sprawa prywatna”, inny jestem w domu jako wierzący, inny poza nim jako człowiek „neutralny”. Nie pogłębiamy znajomości społecznej nauki Kościoła. Jakże często dajemy sobie wmówić różne głupstwa, czy też ulegamy trudnym do pogodzenia z Magisterium tendencjom, poglądom i ideologiom, które pozornie ładnie brzmią, ale są zwrócone przeciw naszej wierze.
UCIECZKA OD PROBLEMÓW I WYZWAŃ
Niekiedy, wcale nierzadko, wybiórczo odnosimy się do Dekalogu, uważając, że nie wszystkie przykazania nas dotyczą. Przyjmujemy taktykę wybierania z Kazania na Górze tego, co aktualnie nam odpowiada i potwierdza słuszność naszej postawy. Naginamy sumienie nie do Prawdy, ale do sytuacji, rozmydlając granice między dobrem a złem.
Owa „wybiórczość” powoduje, że dogmaty i zasady moralne są kwestionowane przez część katolików. Zbyt mało dostrzega się osób o silnych postawach religijnych, natomiast widoczna jest postawa zobojętnienia: napawa smutkiem, gdy się widzi, jak wielu chrześcijan powołuje się na swoją wiarę, a jak niewielu nią żyje. Zauważa gorzko duszpasterz: nie mają wiary, za to mają przesądy. I w ten sposób wzmacnia się, podejmowany chętnie przez propagandę niechętną misji Kościoła, stereotyp o polskim katolicyzmie, który jakoby jest masowy, ale powierzchowny. I upowszechnia się krzywdzącą, ale wygodną dla środowisk laickich tezę, że nasza wiara ma charakter deklaratywny na poziomie ogólnonarodowym, ale w wymiarze osobowym nigdy nie była mocna ani głęboka i dlatego jest podatna na sekularyzację.
Podczas pielgrzymek Ojciec Święty jest oklaskiwany przez wielotysięczne tłumy, słucha różnych deklaracji. Również Polacy, gdy spotkają się ze swym wielkim Rodakiem, Wikariuszem Chrystusa na ziemi, coś tam wołają, śpiewają, życzą, po czym wracają do domu i… nic się nie zmienia., Nieraz się zastanawiam – pisze Wanda Półtawska – na czym to polega, co tym ludziom uniemożliwia realizację własnych decyzji lub deklaracji… Brak wielkiego zaangażowania do czynu, do działania”. Jak poderwać do czynów, jak przełamać bierność i apatię?
CHOROBA „GDYBANIA”
Rozpowszechnioną praktyką jest „mistyka gdybania”. Myślimy i mówimy: gdybym miał czas, gdybym miał lepszą pracę, gdybym był młodszy, gdybym nie miał kłopotów rodzinnych, gdybym żył w innym środowisku, gdybym miał lepsze warunki materialne. Wtedy dopiero dokonywałbym rzeczy wielkich, miałbym szanse bycia dobrym chrześcijaninem, byłbym dobry dla wszystkich, byłbym prawdziwym świadkiem Chrystusa umacniającym swą wiarę i przemieniającym doczesną rzeczywistość światłem Ewangelii. Taka postawa to samorozgrzeszenie i samorozbrojenie; jest to objaw ucieczki od problemów i wyzwań poprzez szukanie przyczyn negatywnych sytuacji w zewnętrznych okolicznościach życia zamiast odnalezienia ich wewnątrz własnej duszy i serca oraz nawrócenia i przemiany samego siebie mocą zbawczą Odkupiciela.
BOSKIE I CESARSKIE
Popadamy w skrajności. Faktem jest wysoki poziom globalną autodeklaracji wiary – prawie wszyscy Polacy, co wynika z ankiet socjologicznych, podają się za katolików. Spotyka się więc nadużywanie argumentacji: Jesteśmy narodem w 95 proc. katolickim” jakby powoływanie się na fakt statystyczny, że tylu Polaków jest ochrzczonych, rozwiązywało wszelkie problemy i zwalniało nas z dążenia do świętości, przemiany świata w duchu Ewangelii oraz osobistej odpowiedzialności za losy Kościoła i narodu.
Z drugiej strony spotyka się uleganie pesymizmowi, podsycanie nastrojów klęski, stwarzanie wrażenia potężnego spisku, wszechogarniającego zła, któremu nawet nie warto próbować się przeciwstawić. Taki defetyzm, niewiara w powodzenie i przewidywanie porażki z góry, wzmacnia tendencje ucieczki od realnych problemów i zastanej rzeczywistości; zwalnia z wierności przyjętym w akcie wiary zobowiązaniom, a w konsekwencji może się stać pretekstem do odejścia od Chrystusa.
Z powyższym wiąże się tendencja, by wszystko było katolickie. Oznacza to, że wszystko mamy mieć z przymiotnikiem „katolickie”: szkoły, wszystkie rodzaje mediów, segmenty administracji samorządowej i państwowej, przedsiębiorstwa, handel, banki. Z drugiej strony sączy się, zwłaszcza w laickich środkach przekazu, pogląd, że katolicy są we wszelkich instytucjach życia publicznego: od partii politycznych po wojsko i policję, więc nie ma sensu powoływać żadnych podmiotów życia społecznego o charakterze katolickim.
Oba ekstremalne stanowiska wynikają zapewne z nieporozumienia. Dublowanie państwa we wszystkich jego funkcjach jest tendencją nierealną, zaś brak instytucji katolickich w życiu publicznym jest postulowaniem laicyzacji państwa. Państwo jest przecież powołane do ochrony dobra wspólnego całego społeczeństwa, w znacznej części, co wypada podkreślić, chrześcijańskiego. Należy zatem dbać o to, aby wyegzekwować obowiązujące prawo, tzn. skutecznie się przeciwstawić – wbrew ustawowym uregulowaniom – nadal obecnej tendencji do rugowania z życia publicznego ludzi wierzących i w ten sposób praktycznie przeciwstawić się dyskryminacji i wprowadzić równouprawnienie. Zaś równocześnie i równolegle tworzyć instytucje katolickie, które będą ułatwiały egzekucje praw obywatelskich oraz realizowały różne zadania szczegółowe niezbędne do prawidłowego funkcjonowania społeczności ludzi wierzących.
Praktycznie oznacza to tyle, że pod pretekstem budowania własnej sieci telewizyjnej nie można zrezygnować z zabiegania o obecność ludzi wierzących w telewizji publicznej (utrzymywanej przecież z abonamentów również katolików) i domagać się, aby zapanował rzeczywisty pluralizm, tzn. treści emitowane w tym medium proporcjonalnie odzwierciedlały poglądy obecne w społeczeństwie.
Ale czy ludzie wierzący znają obowiązujące prawo i powołują stowarzyszenia, które będą im pomagały w Uczącej się obecności w prawnoadministracyjnej rzeczywistości życia publicznego? Czy potrafią wskazać, co np. zostało zrealizowane w ustawodawstwie z postulatów zawartych w Karcie Praw Rodziny oraz przesłanek katolickiej nauki społecznej? Czy wiedzą, jakie mają obowiązki, ale i jakie mają prawa jako obywatele? Czy zdają sobie sprawę, że finansują wiele procesów dechrystianizacyjnych, jak np. w mediach Czy wyciągają wnioski z faktu, że państwo często zamiast służyć dobra wspólnemu wszystkich obywateli, do ochrony ich interesów, do czego zostało powołane, a jest przecież utrzymywane z podatków płaconych przez wszystkich służy interesom wąskiej grupy, niestety, niezbyt przychylnie nastawionej do wierzącej części społeczeństwa, o czym najlepiej świadczy niechęć do ratyfikacji konkordatu?
Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – Kwiecień 1996
Wydawnictwo Sióstr Loretanek POLECA
Obcy w obcej ziemi
abp Charles J. Chaput
Arcybiskup Chaput w swojej najnowszej książce – inteligentnej, celnej, rzeczowej, dowcipnej i inspirującej – wyraziście przedstawia, czym powinien być i jak powinien działać Kościół w kontekście postchrześcijańskiej kultury. Powołując się na autorów tak różnych jak Alexis de Tocqueville, kardynał Newman, Benedykt XVI, MacIntyre czy starożytny autor Listu do Diogenta, dowodzi, że Kościół nie powinien wycofywać się ze świata, ale że ma być wewnątrz niego światłem i zaczynem. Gorąco polecam tę książkę każdemu, kogo interesuje wzajemne oddziaływanie wiary i kultury. – bp Robert Barron, autor serii: katolicyzm- pasjonująca podróż w głąb wiary –