Te osiemnaście lat, które razem przeżyli ze sobą Henryk i Anna-Stamatyja, to była bardzo trudna droga. „Ale zgodnie uważamy – twierdzą oboje – że małżeństwo jest pięknym powołaniem, o ile wznosi się ku górze, tzn. od miłości erotycznej do miłości sercem, by w końcu dojść do miłości duchem mając przy sobie Boga.”

Trzy lata temu przez cesarskie cięcie urodziła się dwukilogramowa Marysia, która przez 32 tygodnie ciąży żyła w łonie matki w „towarzystwie” nowotworu złośliwego rozwijającego się wraz z poczęciem dziecka. Lekarz z wrocławskiej kliniki ontologicznej określił nowotwór mianem „potwora”, gdyż ważył 15 kg i mierzył 30 na 60 cm. Nie trzeba nawet dodawać, że odradzano urodzenie dziecka i proponowano w sytuacji zagrożenia życia matki – aborcję. Nie byłoby może w tej historii walki o życie i pełne zwycięstwo nic nadprzyrodzonego, gdyby nie ogromna droga duchowa, którą przeszli oboje małżonkowie, od kilkunastu lat borykający się z brakiem otwarcia na siebie. Stamatyja, Greczynka z pochodzenia, uważa czas noszenia Marysi za apogeum swojego życia, a przede wszystkim za ogromną łaskę daną jej od Boga dla nawrócenia, nowego narodzenia do nowego życia. Cierpienie, którego doświadczyła będąc tak długo przykuta do łóżka, unieruchomiona kroplówkami, wycieńczona zjadającym ją od wewnątrz rakiem (schudła kilkadziesiąt kilogramów), odizolowana od świata na szpitalnej sali, zdana jedynie na Boga – zaowocowało głęboką wiarą oraz duchowym odrodzeniem małżeństwa.

WEWNĘTRZNE NIEPOKOJE

Trzy razy podchodziliśmy do zawarcia naszego związku – wspomina Henryk. Za każdym razem nie mieliśmy zgody rodziców z obu stron. U moich sprzeciw budził fakt, że Stamatyja była ateistką, kiedy ich marzeniem było, bym został… księdzem. Sam zresztą nad tym powołaniem dość długo się zastanawiałem. W głębi duszy odczytywałem jednak swoje kapłańskie powołanie względem jednej, jedynej owieczki, która gdzieś się pasterzowi zagubiła i dla niej odszedł od stada ocalając jej życie. Rodzice Stamatyi planowali powrót do Grecji i nie widzieli we mnie zięcia. Obie strony spotkały się więc dopiero na naszym ślubie i do dzisiaj nie są przekonane, że dobrze zrobiliśmy łącząc się ze sobą.

Od początku małżeństwa Henryk i Stamatyja pozbawieni byli pewnego koniecznego wydawałoby się komfortu – duchowej jedności. Kiedy postanowili się pobrać, wziąć ślub w Kościele katolickim, oddalona od wiary Anna- Stamatyja przyjęła, po wcześniejszych naukach, chrzest święty bez głębszego zrozumienia istoty rzeczy. – Pozostaliśmy w rodzinie oddzieleni wysoką barierą – wspomina Henryk. Jej niewiara była źródłem mojego wewnętrznego niepokoju. Chciałem uformować ją na taki wzór, jaki otrzymałem w rodzinnym domu.

Przynosiło to jednak skutek wręcz odwrotny. Anna zaczęła negować męża, do kościoła nie chodziła, a ponieważ zbyt nalegał, nie poszła nawet przy pierwszej Komunii świętej najstarszej córki do spowiedzi. – Narastało we mnie przekonanie – mówi – że musiałabym chyba umierać, by Henryk zobaczył we mnie najpierw człowieka, niezależnie od tego, czy praktykuję wiarę, czy też nie – opowiada Anna.

Henryk na Mszę świętą uczęszczał bez wiedzy żony, podobnie było z modlitwą. Chciał pokazać żonie, że niczego jej nie narzuca, ale wewnątrz swego serca bardzo cierpiał z powodu braków w katolickim wychowaniu córki. – W czasie Przeistoczenia podczas Eucharystii – dodaje – modliłem się: błagam Cię, Boże, o cierpliwość, bym zachował wobec Anny miłość i szacunek.

NIE MAM ŻADNEGO WPŁYWU NA ŻONĘ…

W Annie otwierała się jakaś przestrzeń duchowego głodu. Nie chciała jednak iść śladami męża. -Zaczęłam się fascynować mchem New Age, radiestezją, reberthingiem oraz jogą. Poznałam kogoś, kto zajmował się parapsychologią. Uświadomiłam sobie, że istnieją ludzie, którzy mają zdolności ponadnormalne i wierzyłam, że są to ludzie głębokiej wiary (w ich domu paliły się świece i wisiały też święte obrazy, a nawet krzyż). Mój mąż wydawał mi się nie dorastać do tych ludzi.

O jednym z trudniejszych momentów wspomina Henryk: Wiedziałem, że nie była u jakiegoś „świętego” człowieka, lecz u szarlatana, który wykorzystuje naiwność ludzi. Zdałem sobie sprawę, że nie mam żadnego wpływu na żonę i jeszcze bardziej modliłem się, aby poprzez innych, oddanych Bogu, znalazła prawdziwą ścieżkę do Niego. Moje przypuszczenia okazały się słuszne; jeden z nich w jakiś czas potem zostawił swoją żonę i wyjechał z jedną ze swoich słuchaczek za granicę. Anna niestety nie widziała tego świadectwa życia Podziwiała nowo poznanych ludzi, medytowała agnihotrę… Do naszego małżeństwa wkradła się wrogość i całkowita nieakceptacja, niezrozumienie i brak kontaktu.

Właśnie wówczas Henryk zrozumiał w całej pełni, jak ważne są fundamenty wiary wyniesione z dzieciństwa, z rodzinnego domu. Brak kontaktu duchowego w małżeństwie to jedna z mąk piekielnych. O wiele łatwiej jest podzielić się z kimś naszym ciałem, niż dzielić się najgłębszymi myślami. Gdy istnieje głęboki związek z Chrystusem u obojga małżonków, wszystkie relacje, nawet intymność seksualna jest bardziej satysfakcjonująca. Wiele z potrzeb ludzkiego serca tj. poczucie bezpieczeństwa zaspokajane „są w związku z Chrystusem i dlatego w więzi z innymi jest się bardziej wolnym, można siebie dawać i zaspokajać potrzeby drugiej osoby.

PRZED OPERACJĄ

Przywódca duchowy Anny był częstym gościem w jej domu. Podejmował kolejne duchowe problemy i dawał wskazówki, by „szła do przodu”. Uzależniała się od niego, była pełna niepokoju, nie umiała odróżnić dobra od zła.

– Było mi żal żony – mówi Henryk – tym bardziej, że nie potrafiłem jej pomóc. Zdałem sobie też sprawę, że jest nieświadoma tego, co robi.

– To był czas zamknięcia się wobec głosu Boga i ludzi – dodaje Anna — czas egoizmu, niepokoju, zagubienia. Mój stosunek do męża był bliski nienawiści. Wyjechałam na jakiś czas do Grecji i tam postanowiłam pomóc mamie w chorobie przez „nakładanie rąk”, którego się nauczyłam. Mamie nic nie pomogłam, a mnie zaczęły nawiedzać stany depresji…

Po powrocie coś pękło. — Zdecydowaliśmy się oboje wstąpić do Ruchu Domowego Kościoła działającego przy naszej parafii. Po ponad rocznej pracy w „kręgu” pojechaliśmy z dwójką dzieci na dwutygodniowe rekolekcje do Krościenka. Przepaść duchowa nadal między nami istniała, mimo iż w jakiś sposób oboje uczestniczyliśmy w życiu Kościoła.

– W trakcie rekolekcji – wspomina Henryk – zdałem sobie sprawę, że żona jest mi bardzo bliska i potrzebna, że poprzez wspólną drogę oboje uświęcamy się tacy, jacy jesteśmy. Wtedy też uświadomiłem sobie, że nikt inny tylko ja mogłem jej pomóc, byśmy wspólnie podążali do Boga.

– Po powrocie z rekolekcji okazało się, że jestem w ciąży z trzecim dzieckiem i że obok niego rozwija się nowotwór. Chciałam jeszcze szukać pomocy u mojego przewodnika duchowego, ale on już wyjeżdżał za granicę. Całkowity spokój odzyskałam na kilka dni przed operacją w klinice onkologicznej, kiedy podczas spowiedzi ksiądz powiedział: czyń wolę Bożą. Czułam, że Bóg jest z nami, z całą rodziną. Kiedy odbywałam swoją 32 tygodniową wędrówkę nad przepaścią życia i śmierci, byłam pogrążona w nieustannej modlitwie, trwałam w życiu sakramentalnym, wspierana przez męża oraz braci i siostry z Domowego Kościoła. Skorupa zaczęła pękać. Przyjęłam Jezusa do serca jako Pana i Zbawiciela…

***

Marysia urodziła się zdrowa, a jej mama przez wiele miesięcy dochodziła do siebie.

– Modlę się o miłość, o pokonanie pychy, o pokorę – żegna mnie tymi słowami Anna-Stamatyja – Powolutku „odgruzowuję” moją duszę. Teraz wiem, że nawet kiedy ogarnie mnie mrok, będę podążać dalej ufając Bogu.

Artykuł pochodzi z Miesięcznika Różaniec – Marzec 1996

Wydawnictwo Sióstr Loretanek POLECA

Jezus do rodziny

Jezus do rodziny
ks. Dolindo Ruotolo

Oto arcydzieło świeżości i spontaniczności, drżenie skrzydła, które mknie ku górze, do nieba, błyśnie w słońcu, pobaraszkuje w błękicie i powraca na ziemię dotlenione wiecznością. Te przesiania skierowane do rodzin są ogromnie różnorodne: rodzice, dzieci… unkuique suum, dla każdego to, co mu się należy.

Share.